- Ktoś krzyknął „ w stajni!”. Drzwi otworzyły się z hukiem. Ostatnie promienie słońca wpadły do środka. Konie zarżały z niepokojem. Palce dzieci wbijały się w moje ciało. Moje zęby zwarły się tak mocno, że poczułam słodki smak. Mężczyzna w szarym, brudnym mundurze wziął widły. Zaczął je wbijać miarowo… Raz, po raz. Nie mogłam… Nie wytrzymałam… Widły zbliżały się… Odrzuciłam siano… Wyprostowałam się. Popatrzyłam mu w oczy, ale zamiast nich spotkałam pustkę. Mężczyzna stał naprzeciw. Podniósł karabin i wycelował we mnie.
- Wynocha! – wrzasnął. – Wszyscy wypierdalać na dwór! Pociągnęłam dzieci za ręce, ale ich nogi stawiły mi opór. – Proszę… To nic nie da…- Cisza. Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Drżenie ustało. Zastąpił je paraliż. Mózg Anny stał na baczność, jakby za chwilę ktoś miał włączyć hymn narodowy.
„ Myślałem, że przez te kilka tysięcy lat ewoluowali… A tu widzę, że niewiele się zmieniło. Nawet jest gorzej niż myślałem. Dostali wszystko, całą cholerną planetę! Lasy, żyzne grunty do uprawy. Czyste rzeki, pełne słodkiej wody. Ryby w oceanach. Ciągle im mało. Żałośni są… Ten ich strach też jest żałosny. To wspomnienie napełnia mnie obrzydzeniem.”
Mózg Anny nadal salutował w paraliżu własnych myśli.
- Wybiegliśmy na śnieg. Biel, zimna i bezlitosna… Dookoła biel i mrok. Popchnęli nas. Kazali zdjąć buty i uklęknąć z rękami na karku. Ziemia była twarda. Taka zimna… Małe stópki mojego syna… Ostatni ślad wyciśnięty w śniegu…
Marika przerwała. Wstała. Stołek z hukiem walnął o deski. Anna poderwała się.
- To nic.. Idę tylko po wodę. Chcesz?
- Dziękuję. - drżenie Anny powróciło. Kobieta nalała wody do szklanki. Wypiła łapczywie. Podniosła stołek. Usiadła. Odstawiła pustą szklankę na podłogę. Cisza. Kobieta sięgnęła po kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. Spojrzała przez szybę… W dal… Anna wiedziała gdzie poszły jej myśli. Następna stacja… Płód znowu się poruszył.
- Codziennie pytam – słowa przecięły ciszę. – Codziennie pytam Boga… Dlaczego? Dlaczego nie strzelili mi wtedy w głowę…? Dlaczego tak bardzo mnie ukarali…?
- Zabrali dzieci do samochodu. Krzyczały… Wołały mnie. Nie mogłam… Nie mogłam nic … Nic… Klęczałam. Nagle huk wypełnił powietrze. Obróciłam się. Mój mąż oparł się rękami o ziemię. Podpory wolno ustępowały pod ciężarem ciała. Jego twarz położyła się na śniegu. Krew szybko topiła płatki. Mrugnięcie okiem… Nasze źrenice zetknęły się. Ostatni pocałunek. I jeszcze jedno mrugnięcie… Źrenica się zwęziła. Purpurowa kałuża strawiła śnieg. Kochany mój… Kochany… .
(…)
- Samochód z dziećmi odjechał. Widziałam twarze dzieci. Wołające mnie… …niemy krzyk….
(…)
- Ktoś zaczął zdzierać ze mnie ubranie. Nie broniłam się. Uderzenie w głowę. Pisk w uszach. Na chwilę zrobiło się ciemno. Cisza. Potem widziałam twarz. Wiele twarzy… Mężczyźni w brudnych mundurach. Nie broniłam się. Byli we mnie, jeden po drugim… Jedna twarz coś krzyczała, ale ja widziałam tylko ruch warg. Nie słyszałam... Nie słyszałam siebie…. Patrzyłam w martwe oczy męża. I na śnieg… Patrzyłam jak odchodzi, ustępując miejsca krwi i rozdrapanej ziemi.
Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Czuła jak spod powieki próbuje na zewnątrz przedostać się łza. Chciała ją powstrzymać. Ale łza była zbyt sprytna, by dać się oszukać. Kropla opuściła oko. Wolno przesunęła się od kącika w dół po policzku. Między okiem a ustami, na chwilę się zatrzymała. Po czym ruszyła wzdłuż brody. Na koniec wykonała samobójczy skok. Rozbryzgała się na desce podłogi. Cisza.
„ Co to było?! Co się dzieje. To… Takie mokre jest. I ciepłe. Człowiek inaczej załatwia potrzeby fizjologiczne. No, przecież pamiętałbym u licha.”
Stacja końcowa.
- Tyle lat ich szukam… Ciał dzieci… Kolejna ekshumacja… Dziesiątki, setki zamordowanych w zbiorowej mogile. Nie ma ich. Potem następny grób… Następny… - Marika ukryła twarz w dłoniach. Mięsne kikuty karykaturalnie jej dotykały. Cisza. Wzięła kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. Kobieta wyprostowała się. Spojrzała wprost w oczy Anny. Niebieska, zimna stal przeszyła jej mózg. Źrenice wwiercały się w niego. Nigdy nie zapomni tego wyrazu… Oczu tej matki. Nigdy…
- Codziennie nasłuchuję telefonu. Czekam na informację, że odnaleziono kolejną mogiłę. Jadę tam. Szukam w nadziei, że odnajdę ich ciała. Tak bardzo tego pragnę…
Pozwolić im umrzeć...
…wiedzieć, że są bezpieczne...
Potem… Wtedy…
…Ja tak bardzo chciałabym … Chciałabym w końcu położyć się na ich grobie, przytulić do nich i zamknąć powieki…
… i wtedy… Zasnę. Będziemy bezpieczni .
Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Niedopałek bezszelestnie upadł na deski. Lepiej było patrzeć na nie. Wtedy mniej było widać.
CDN
Butterfly i prośba do czytelników
To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)
autor: Izabela Sikorska
autor: Izabela Sikorska
wtorek, 14 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
wydrukowałam wszystkie części... hmmm mocne.. poruszające.. czekam..
OdpowiedzUsuńJazz. Dziękuję. Ja pisałam to dziś z prawdziwym bólem. Znowu coś się dzieje z moim kręgoslupem, jasny gwint. Ale udało się :)
OdpowiedzUsuńmasażyk?;-) no i jak to mówią dzieła w bólach się rodzą;-) co nie znaczy, że bólu Ci życzę,,a skąd
OdpowiedzUsuńJazz. No tak. Dzieło to raczej nie będzie. Ale może cos z tego bedzie ;) Martwi mnie fakt, że zblizają się święta a ja zamiast wam podawać mniamuśne przepisy uprawiam zabawy grafomańskie... W razie czego w archiwum bloga sa przepisy na Boże Narodzenie :) Za chwilową niedyspozycję kucharską z góry przepraszam.
OdpowiedzUsuńSmak doskonały to doskonały tytuł bloga. Równie dobrze smakuje karp jak opowiadanie:)
OdpowiedzUsuńdokładnie, wszak nie samym chlebem człowiek żyje.. Nivejko Twoje też mam skopiowane iiii?????
OdpowiedzUsuńNIvejko, Jazz... Uff... Trochę mi to ulgę przyniosło. Ten karp to jeszcze nie wiadomo... Może się uda :)
OdpowiedzUsuńNivejko... A bombka już wysłana ;) ? Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńMelduję wykonania zadania. Teraz nic tylko trzymać kciuki żeby doszła w stanie nienaruszonym:)
OdpowiedzUsuńJazz...
I nic:( jakoś tak wolno żre:(
NIvejko... Raz żre, raz nie. U Ciebie i tak z większą częstotliwością. U mnie tylko raz na 10 lat. Kurczę ;)
OdpowiedzUsuńI znowu mroczniej...
OdpowiedzUsuńRomeus. Jeszcze tak. Za chwilę będzie jaśniej.
OdpowiedzUsuńMusiałem zamknąć sklep, by w spokoju przeczytać. Warto było, czekam na kolejne odcinki
OdpowiedzUsuńWow Voluś. Będę Ci winna kasę ;) A odsetki naliczysz ? Ja to się boję, że nie dam rady. Już raz się poddałam,wiele lat temu. Czas pokaże...
OdpowiedzUsuń