Samolot wzbił się w powietrze.
- Dla Pani kawa czy herbata ? – spytała stewardesa.
- Poproszę herbatę. Dziękuję.
Anna postawiła herbatę. Położyła dłoń na brzuchu. Robił się coraz bardziej okrągły.
Ziemia pod Anną uciekała. Z minuty na minutę, olbrzymie budynki, wielopasmowe drogi, zamieniały się w ziarenka … maleńkie ziarenka piasku. Z tej wysokości spojrzenie na Ziemię zmieniało kontekst. Wszystko było niby w zasięgu ręki, a jednocześnie tak irracjonalnie małe, że prawie nierzeczywiste. Ziemia, taka mała i tak wielka, że samemu trudno ją ogarnąć…
„ Patrzyłem na nią przez okno. Jej twarz była taka delikatna. I taka smutna. Szkoda mi jej. Ona nie pasuje już do tego świata. Czy powinienem ją stąd jednak zabrać? Co mam zrobić? Może na razie będę przy niej. Będę nadal patrzył. Tylko czy ona wytrzyma to, co ma się wydarzyć? Czy ona to wytrzyma? Jest taka krucha, taka subtelna. Nie chcę by cierpiała. Ona jedna nie zasługuje na to. Nie zasługuje.”
Przed lotniskiem czekał na Annę szczupły, śniady mężczyzna w samochodzie terenowym. Przywitał ją skinieniem głowy i wsadził walizkę do auta. Ruszyli w kierunku pustyni Nagal. Było bardzo gorąco. Powietrze falowało tuż nad powierzchnią asfaltu. Kierowca nic nie mówił. Na kokpicie dyndała głowa pieska jamnika. Cały czas potakiwała w rytm jazdy. Niedługo przekroczą granicę Saragoty. Za nią będzie już tylko piaszczysta równina. Middle Country i cywilizowany świat pozostaną tutaj.
Anna była ciekawa tego spotkania. Wiele słyszała o tym mężczyźnie. Kiedyś był gwiazdą w świecie biznesu. Był jednym z najbogatszych ludzi na Wschodnim Wybrzeżu. Pewnego dnia ich drogi się przecięły. Tam, trzy lata temu na lotnisku Abrahama.
Dojechali do granicy państw. Dwa czołgi stały z lufami wykierowanymi na wjazd. Uzbrojeni żołnierze legitymowali kolejno oczekujących w kolejce. Powietrze było bezlitośnie gorące. Splatało się z rozciągniętym dookoła drutem kolczastym.
Uzbrojony mężczyzna podszedł do ich wozu. Kierowca otworzył szybę. Wojskowy zajrzał do środka bacznie przyglądając się Annie. Po chwili kazał im wysiąść i oprzeć w rozkroku o samochód. Najpierw dokładnie sprawdził przewodnika. Potem podszedł do Anny. Przesuwał dłonie wzdłuż ciała, bardzo dokładnie. Potem piersi. Wsunął ręce pod stanik tak, że Anna wykonała gwałtowny ruch.
- Stać! – wrzasnął.
- Nie ruszaj się.- powiedział przewodnik.- Musisz wytrzymać.
Dłonie żołnierza, brudne i wstrętne zaczęły badać biodra i uda. Anna czuła, że za chwilę zwymiotuje. Co za okropna kontrola. I ten smród.
„ Nie! Co za drań cholerny. Jak on śmie dotykać ją w taki sposób. I te brudne łapy, ten stęchły oddech. Pobrudził jej sukienkę. Ona zaczyna drżeć.”
Nagle struga iskier przeskoczyła z sukienki Anny wprost na dłonie wojskowego. Mężczyzna odskoczył. Jego oczy wyrażały zażenowanie. A może to było zdziwienie.
To samo malowało się w oczach zdezorientowanej Anny.
Żołnierz zaklął i wrzucił do auta ich dokumenty. Dał ręką znak do odjazdu.
Anna zupełnie nie wiedziała co się stało. Jakby nagle uwolnił się z tajemniczego źródła strumień wolnych elektronów, porażając tamtego mężczyznę.
Ruszyli samochodem w głąb pustyni. Była majestatyczna i prawie jednobarwna. Beż delikatnego, drobnego piasku rozpościerał się po daleki horyzont. Temperatura na zewnątrz wynosiła ponad 50 stopni C.
Butterfly i prośba do czytelników
To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)
autor: Izabela Sikorska
autor: Izabela Sikorska
czwartek, 30 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mało, chcę więcej;-)
OdpowiedzUsuńJazz... Pisze się :)
OdpowiedzUsuńmam nadz. ze przewidujesz długą opowieść, bo zaczynam się uzależniać;-)
OdpowiedzUsuńJazz. Dość długą. Jeśli rozum mi pozwoli.. :)
OdpowiedzUsuńjakoś akurat tym się nie martwię, no i ciesze się, że dużo czytania przede mną;-)
OdpowiedzUsuńJazz. Dobrze, że chociaz Tobie nie brak wiary ;)
OdpowiedzUsuńjestem optymistką, zawsze;-) chociaż czasem marudzę, ale tylko chwilami;-)
OdpowiedzUsuńPiekny to juz mnie o jakies romanse z komputerem zaczyna podejrzewac:))))
OdpowiedzUsuńMa urlop i patrzy na mnie jak wstaje ,kawa i do kompa:))),ale on przyziemny ,bo najbardziej to go Twoj karp po zydowsku zainteresowal:)))No coz oni sa z Marsa:))
Szybko moja droga, bo... no bo, nie to żebym była przesądna, ale 13 trzeba szybciutko zastąpić 14;)
OdpowiedzUsuńJazz ja też czasem marudzę, bo mam niestety naturę choleryka. ;)
OdpowiedzUsuńMaga, oni są z Marsa :) Dobrze, że chociaż karp zrobił jakieś wrażenie ;)
OdpowiedzUsuńNIvejko, ja przeciez mieszkam pod 13. To mój szczęśliwy numer :) Będzie szybko!
OdpowiedzUsuń