Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

piątek, 30 lipca 2010

Ossobucco, czyli dziura w kości cz.II

Kiedy wyszliśmy ze starożytności dopadł nas natychmiast zgiełk miasta. Upał stał się nie do wytrzymania. Usiadłam w cieniu drzewa i odmówiłam posłuszeństwa . - Dalej nie idę. Odpoczynek i coś zimnego do picia, bo skonam. - No co ty, już? - odrzekł mój ślubny, udając, że niby taki twardziel, że strużka potu to wcale mu nie spływa po skroniach, no niby to tylko moja fatamorgana. W Rzymie nadal była fala upałów. Podeszłam do przydroznego hydrantu, z którego urchomiono na czas upałów wodę źródlaną z podziemnych zasobów miasta. Było ich tu wiele. Otwarte na czas upałów, by nieść ulgę  ludziom. Piłam i pijłam. Potem cała się zmoczyłam. Właściwie, to weszłam pod kran. O Jezuuu... Jak dobrze.
- Chodźmy nad Tyber.Chodź, to już blisko. - prosił. I wstałam, jak na pustyni chwiejąc się na nogach, zrozpaczona, że opuszczm swoją oazę- miejski hydrant. Szlismy tak z pół godziny, szurając dosłownie nogami z gorąca. Nagle zza zakrętu wyłonil się Tybr. Był piękny, powietrze wokół niego bardziej znośne. Podeszłam do brzegu rzeki. Poczułam głód. Na dole, w przywalu było pełno fajnych knajp, ale wszystkie zamknięte. Pora sjesty, cholera! Przeszliśmy jeszcze kilkaset metrów i naszym oczom ukazała się Synagoga. - Posłuchaj, chyba dotarliśmy do zabytkowej dzielnicy żydowskiej. Tu są ponoć wspaniałe restauracje i oni nie mają sjesty!-NIe czekajać na jego reakcję zaczęłam mknąć uliczkami, na oślep, nie wiedząc nawe, czy juz weszłam do najstarszej dzielnicy żydowskiej w Europie. - I pisali, że Zydzi mają tu jedne z najlepszych knajp w mieście! Szybko! To tutaj. Zatrzymałam się, kiedy nad bramą jednej z kamienic zobaczyłam gwiazdę i napis: GETTO. Kluczyliśmy wąskimi uliczkami, szukając... Oazy smaku. Nagle, za zakrętem pojawiło się małe patio. Pięć stolików, białe obrusy, zielony powój. Stoły rozstawiono przy kuchni, z której dobiegał nieziemski zapach. - Siadamy.- zarządziłam. Czekamy juz 10 minut a tu nic. NIe ma kelnera. - Idź tam do nich do kuchni i powiedz, że my tu jesteśmy- poprosiłam. Wrócił po chwili. Za nim kelner. Wyskoki, szczupły mężczyzna około 45 lat. NIe był zadowolony naszą obecnoscią.  Podał karty. Na okładce, starej i wytartej było napisane: Restauracja Getto. Tradycyjna kuchnia Żydów w Rzymie. Chciałam zamówić zupę z wołowych ogonów, bo to tradycyjna zupa włosko-żydowska w Rzymie, kuchnia piątej ćwierci. Ale kelner był innego zdania. Właściwie to nie dał wyboru. Powiedział: - NO, NO. OSSOBUCCO!- i nie czekając na odpowiedź odszedł. Spojrzeliśmy na siebie bardzo zdziwieni. Nie przyjął naszego zamówienia, chyba. I chyba przyniesie nam to, co sam uważa ze słuszne. Kiedy przyniosł nam białe wino, Włoszka, siedząca obok naszego stolika, poprosiła o capuccino. Kelner na to. - Droga pani, w tej dzielnicy, nie podajemy capuccino. Jest niekoszerne. Przecież pani wie, gdzie przyszła. Bardzo mi przykro. Mogę zaproponować esspreso. Włoszka była nieo zdegustowana i odmówiła espresso. Przyszło też nasze danie. Wyglądało zupełnie nie pozornie. Jakieś mięso, pocięte na kawałki wraz z kością. Spojrzeliśmy po sobie, pierwszy kęs i...Kelnerze, dzięki Ci za koszerne Ossobucco, co po włosku znaczy, dziura w kości: osso bucco. Mamma mia! Santa Madonna.Oj, może nie tutaj... Potrzebujemy: - około kilograma giczy cielęcej, pocietej wraz z kością na kawałki o grubości około  3 cm - to bardzo ważne, bez takiego cięcia nie będzie Ossobucco. - trochę mąki - 1 i 1/2 szklanki białego, wytrwanego wina - 2,3 gałazk selera naciowego - 2 ząbki czosnku - 2,3 marchewki - szklankę świeżego groszku zielonego - sól i pieprz do  smaku - szklanka bulionu cielęcego lub wołowego Mięso solimy i obtaczamy w mące. Wrzucamy na rozgrzany na patelni tłuszcz. Rumienimy ze wszystkich stron. Przekładamy do naczynia z pokrywką, wlewamy wino,zagotowujemy i dolewamy wywar cilęcy- bulion i przykrywamy. Gotujemy na wolnym ogniu 1 godzinę. W tym czasie obieramy i kroimy warzywa, przesmażamy na patelni w oliwie, dodajemy do mięsa i dalej gotujemy ok. 40 minut na wolnym ogniu bez przykrcia. Sos musi odparować i zredukować. Gotowe danie solimy i pieprzymy do smaku, posypujemy niewielką ilości świeżej natki pietruszki. Podajemy z pieczonymi ziemniakami. Proste, wyśmienite i bardzo wykwintne danie. KIedy kelner przyszedł po talerze, spojrzał w nie ze zdziwieniem. Na talerzach leżały kościz giczy, z wyjedzonym szpikiem. Coś mnie podkusiło, a lubię szpik ( w polskiej,dawnej kuchni zwany auszpik), i był tak na wyciągnięćie ręki z tej pociętej kości i go zjadłam, zostawiając dziurę w kości! Kelner uśmiechnął się do mnie serdecznie, klasnął w dłonie wskazujac na kości i krzynął Osso bucco! Odwzajeniłam mu uśmiech, ale zupełnie nie rozumiałam jego euforii. Od tej chwili zmieniło się tez jego podejście do nas. Był bardzo miły i co chwilę podchodził pytając, czy czegoś nie trzeba. Punkt 15.00 przyszedł z rachunkiem, znowu nie proszony i położył na stół. - Czy to znaczy, ze mamy już pójść?- zapytaliśmy. - Tak. Jest piątek. O 15.00 zaczynamy Szabat.Zapraszam jutro od 21.30 n Ossobucco. Musze już iść, za ścianą czeka Rabin. To jego restauracja.
- W takim razie dziekujemy i "dobrego Szabatu".
- Usmiechnął się do nas od ucha do ucha i krzyknął klaskając dłonie: Osso bucco!
Co do potrawy to nalezy też do tradycyjnych dań rzymskich. W wielutratoriach jest podawana tak jak w dzielnicy żydowskiej, lub na sposób mediolański, z pomidorami. W historii kuchni rzymskiej jest napisane, że kultura Żydów iała duży wpływ na tradycje kuinarną Rzymian. Utrwaliła też w swoim przekazie kuchnię "piatej ćwierci".
Proponuje przygotowanie tej potrawy u siebie w domu, bo je prosta a bardzo efektowna w smaku. NIe spodziewajcie się aromatu kuchni indyjskiej, lub bogactwa smaku francuskiej. Pamietajmy, że rzymska kuchnia jest delikatna, prosta i zrównowazona w smaku. To jej cecha podstawowa. p.s. Po powrocie do domu wpisałam w google ossobucco. Pojawiła się informacja: Ossobucco tradycyjna potrawa kuchni rzymskiej, mediolańskiej i Żydów we Włoszech. Potrawa nazywa się tak od cięcia kości w giczy cielęcej, który odsłania szpik. Danie kończy się jeść wyjadając ów szpik, a na talerzu pozostaje dziura w kości!!! Wow, ale mi sie udało. Czyż to nie jest kobieca intuicja! Teraz rozumiem kelnera! NA Osso bucco! ZDJĘCIA Z RODZINNEGO ALBUMU. NA NICH KOLEJNO: KOLOSEUM, TYBER, SYNAGOGA

czwartek, 29 lipca 2010

Crepes- wypad do Francji

Dzieci i ich rozpasanie kulinarne a raczej mogłabym rzec, moje rozpiszczenie ich podniebień, zmusiły mnie dzisiaj do chwilowego opsuzczenia Rzymu i skoku do Francji, po wspaniałe crepes! Crepes do delikatne, kruche naleśniki, których mistrzami są Francuzi. To im i historii zawdzięczamy obecność naleśników w POlskiej kuchni. Prawdopodobnie przytargano je do Polski wraz z wojskami Napoleona. Ale muszę to bliżej zbadać, żeby się upewnić, czy nie trafiły nasze stoły już wcześniej.
NALEŚNIKI PRZYGOTOWUJMY 3 GODZINY PRZED PODANIEM, BO CIASTO MUSI SIĘ ZCHŁODZIĆ.

Potrzebujemy na ciasto: ( wychodzi około 6-7 naleśników, wstarczy podwoić składniki, by zrobić naleśników dla 6 dorosłych osób)
- pół szklanki lodowatej wody
- pół szklanki zimnego mleka
- pół łyżeczki soli
- 2 jaja
- 2/3 szklanki mąki
- 2 łyzki masła roztopionego na patelni

Do naczynia od blendera lub miksera wlewamy najpierw płynne składniki potem wbijamy jaja, wsypujemy sól i na koniec wlewamy masło. Miksujemy około 3, 4 minuty, aż na ściance przestaną osadzać się kulki z mąki. Ciasto wstawiamy na 2-3 godziny do lodówki. Po tym czasie pownno zgęstnieć i mieć konsystencję śmietany. Po wyjęciu mieszamy ciasto, bo na powierzchni może być stężałe masło To nie szkodzi. Bierzemy tę samą szklankę, którą odmierzaliśmy mleko, wodę i mąkę i wlawamy do niej ciasto na głębokość 1/4 szklanki. Rozgrzewamy patelnię, wlewamy dwie łyżeczki oliwy lub oleju i rozmarowjemy pędzlem po patelni. KIedy tłuszcz zacznie dymić chytamy prawą reką patelnię a lewą wlewamy na środek patelni ciasto. Natychmiast obracamy patelnią we wszystkich kierunkach, aby ciasto pokryło całe dno naczynia. Uwaga! tRzeba to obić bardzo szybko, bo ciasto natychmiast tęże. Stawiamy patelnię na gaz i smażymy ok. 60 sekund. Przewracamy. No i ja zawsze robę to w bolesny sposób. Jedynie chwytając w palce, potafię obrócić naleśnika, inaczej mi się rozpada. Więc łapię go palcami obu dloni na brzeg i obram. Drugą stronę opiekamy około 30 sekund. Ściągamy patelnię ognia, wyciągamy naleśnika na kratkę, żeby wustygł. Jeżel pierwszy naleśnik jest za gruby ( powinien mieć ok. 2 mm wyskości) rozcieńczmy ciasto wodą, dodając po łyżce)
Powtarzamy procedurę. Patelnię na palnik, oliwa, pędzlem ją rozcieramy, chytamy w prawą rękę patelnię, lewą wleway ciasto i machamy patelnią, by uformować naleśnika. Kiedy drugi jest usmażony, pierwszy z kratki wędruje na talerz a drugi do przestygnięcia na kratkę. To ważne, by gorące naleśniki nie leżały jeden na drugim, bo stracą kruchość. Można je kłaść na siebie, kiedy są letnie. No i tak do statniego naleśnika.

NADZIENIE
i TU JEST POLE DO FANTAZJI. Wrzucamy do środka te składniki, które lubimy najbardziej, lub które mamy. Zużyć można resztki innych dań, pakując je do środka crepes.
Ja dziś zrobiłam dla córki tak:

- tuńczyk z puszki, cebula, pomidor bez miąższu i skórki, tarty grouyer, plastry mozzarelli.
Doprawić solą i pieprzem, zwinąć i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C na 10 minut.

Dla syna tak:
- plaster szynki, ser tarty grouyer, mozzarela, pomidory bez miąższu i skórki, dwa listki bazylii. Sól i pieprz.
 I do piekranika.

Dla mnie:
- Łosoś wędzony, liście świeżego szpinaku, ser tarty grouyer, mozzarella, pomidory, cebula, wyciśnięty ząbek czosnku, sół i pieprz do smaku. Zamiast ryby w tym zestawieniu może być szynka zwykła lub parmeńska. Wtedy mozna posypać naleśnika tartum parmezanem a do środka zamiast grouyer dać pecorino. I z Francuza zrobimy Włocha :-)
No, tego też wpakowałam do piekarnika. Ale mieliśmy śniadanie. Nawet kot przyleciał do stołu.

WERSJA NA SŁODKO

CIASTO

Wszystko jak wyżej, ale wodę zastępujemy cydrem ( winem z jabłek), dajemy szczyptę soli i 2,3 łyzki cukru brązowego. Miksujemy, chłodzimy.

NADZIENIE
To znów pole do popisu wyobraźni. Możecie dać owoce z cukrem i udekorować upieczonego w piekraniku crepes bitą śmietaną, lub polać zwykłą. Można po prostu posypać cukrem pudrem.
Oto moja propozycja. Bierzemy 4, 5 brzoskwiń, zalewamy je w garnku białym winem pólwytrawnym, tak, aby do połowy były zanurzone w płynie. Wrzucamy laskę wanili, przeciętą na pół i ściągamy nożem nasiona ze środka. Wrzucamy. Ścieramy korę z jednej niedużej laski cynamonu. dodajemy 4,5 łyżek cukru brązowego ( ilość zależy kto jak bardzo na słodko lubi jeść). Gotujemy około 25 minut w połowie obracając brzoskwinie. Kiedy są miękkie, ja sprawdzam widelcem wyciągamy ostrożnie, studzimy a wtym czasie redukujemy sos brzoskwiniowy. Gotujemy go tak długo, aż stanie się gęsty jak syrop. Brzoskwinie obieramy ze skórki, kroimy w ćwiarki i nakładamy do naleśników. Możemy dodać mascarpone zmiksowane z żótkiem i cukrem, lub nie dawać już nic. Zawijamy nalesniki i wkładamy do piekarnika na 10 minut w temperaturze 180 stopn i C. Naleśniki polewamy syropem z brzoskwiń, możemy udekorować bitą śmietaną. 
Jeżli lubicie zioła w kuchni, do gotującego się syropu możecie wrzucić bukiet ziół: związych kilka gałązek tymianku i rozmarynu. Wszystko będzie bardziej aromatyczne.
No... To życzę smacznego!

poniedziałek, 26 lipca 2010

Ossobucco, czyli dziura w kości :) cz.I

Wstałam rano, była szósta. Z dołu dobiegał powoli zgiełk budząego się do życia miasta. Gorąco, pomimo wczesnej pory. Podeszłam do okna i jak co dzień usiadłam na starej komodzie. Pchnęłam okiennice, żeby spojrzeć na dół, na mozolnie wstający Rzym. Natychmiast dopadły mnie dwa instensywne zapachy. Pierwszy... Mrrr... Świeżo zmielona kawa. Drugi: czosnek podsmażany na oliwie.
-Wstaaajemyyyy!!!! - Ryknełam na cały pokój.
- Rzym znów na nas czeka! "Pobudka wstać, koniom wody dać!" - zanuciłam piosenkę, którą mama i babcia budziła mnie co rano do szkoły.
Wzięłam się za śniadanie, bo to włoskie, zupełnie mnie masakrowało. Rogaliki na słodko, ciasto i dżem, to nie moje klimaty. Pomimo cudowności przynoszenia nam codzienie do łożka tacy z włoskimi słodkościami, przeżywałam męki, ponieważ nie lubię słodyczy poza włoskimi lodami fragola. Czyli truskawkowymi! Ale jednym pociągnięciem ręki wydobyłam spod łożka pecorino, włoską , dojrzałą szynkę, wyborne oliwki i wino! Śniadanie kochanie! Pokroiłam ser, owinęłam plastrami aromatycznej wędliny. Zagryzaliśmy oliwkami popijając dwoma łykami wina. Nie więcej! Przed nami kilometry pieszo i upał. Kiedy wyszłam na ulicę była 6.30. Rzym był inny. Powolny, mozolny, bardziej wyciszony. Do cafeterii co chwilę wchodzili przechodnie i brali na wynos podwójne espresso.
- Kawy mężu- jęknęłam- Kawy...
Minęłam Santa Maria Maggiore. W małej uliczce po prawej stronie krzątała się przy stolikach kobieta o wyjątkowych rysach twarzy. Kiedy ją mijaliśmy obdarzyła nas promiennym uśmiechem.
- Tutaj.
- Co tutaj?- zapytał.
- Tutaj dadzą nam dobrą kawę, czuję to.- I usiedliśmy w przydrożnym barze, gdzie Włoszka o twarzy Św. Madonny, przemykała między stolikami, niczym elf. On espresso, ja capuccino. Barman z pianki zrobił mi serduszko. Madonna podała kawę, opromieniając nas serdecznym uśmiechem. Była 6.40 i chciało jej się! Kawa zapachniała, smak doprowadził do obłędu.
- O Boże, jesli można mieć orgazm pijąc kawę, to właśnie go mam.- palnęłam a mąż prawie się zachłysnął swoim espresso. Czy potrzeba więcej do szczęścia? Nie. Zwiewna sukienka, bez samochodu, w sandałach na stopach. Kawa i leniwie budzące się Wieczne Miasto. Piękna kobieta o intrygujacej twarzy, podająca kawę z gracją damy. Miała może pięćdziesiątkę. I coś niezwykłego w sobie, takiego ciepłego, przyjacielskiego. Tak trudno już to napotkać na ulicy...
To był dzień zwiedzania starożytnego Rzymu. Koloseum, Forum Romanum, Palatyn. Duzo myśli, dużo odczuć, wzruszenia.
Taki obraz mi utkwił w głowie. Idąc już chyba 15 kilometr w piekielnym upale w Palatynie, zobaczyłam ruiny domu. Kawałek posadzki, ścian... Podłoga zapadła się w ziemię na głębokość dwóch metrów. Przykucnęłam. Na fragmentach kamieni rosła wysoka trawa i maki. Zobaczyłam jakiś ciemny kawałek skóry w trawie. Weszłam do dołu, żeby zobaczyć co to jest. POdniosłam. To była podeszwa. Maleńka. Wytarta i cienka jak pergamin. Czarna i sucha. Fragment bucika dziecka. Poparzyłąm na ruiny i pomyślałam, że tyle z nas zostaje. Dziura w ziemi i dziurawa podeszwa. Przeminęi, wyrosły na nich maki. A trawy szumią ich dzieciom do snu. Łzy same popłynęły, nie było ich widać, bo słońce natychmiast zamieniało je w parę, która biegła ku chmurom. Odłożyłam podeszwę małego bucika na swoje miejsce. Maki kołysły się w rytm gorącego wiatru...

Jeszcze nie wiedziałam., że tego dnia znajdę nie tylko dziurawego buta, ale i dziurę w daniu!

poniedziałek, 19 lipca 2010

W kuchni nie Ty Cezarze zostaniesz... lecz carbonara!

Historia to dowód wielkości i upadku. To świadectwo , że wszystko przemija... My i to czym się otaczamy. Kto ostatecznie zostawił dowód swojego istnienia i jaki? Cesarz, bogaty obywatel? Im łatwo było zostawić po sobie jakieś świadectwo. Przetrwały wspaniałe zabytki, rzeźby. Co jednak mógł zostawic po sobie zwykły, biedny mieszczanin? Matka kołysząca troje dzieci, chodząca boso, po pięknych marmurach rzymskich, nie mająca skórzanych sandałów? Czy włoska,uboga mamma zostawiła po sobie spuściznę? Czy biczowani niewolnicy, budujący w pocie czoła najwspanialsze budowle świata?
Bogata, wieloskładnikowa kuchnia cesarska odeszła w zapomnienie. Zostały po niej ślady w dziełach starożytnych, ale nie pozostawiła prawie nic we wspólczesnej kuchni Rzymu. Bo to co jedzą dziś Rzymianie stworzyli dawno temy Plebejusze. Kuchnia rzymska zwana również kuchnią "Quinto Blacha" czyli piąta ćwierć, powstała z biedy i głodu. Jak więszkość włoskiej kuchni. Określnie piąta ćwiartka wzięło się z rzeźni, które zaopatrywały miasto Rzym w mięso. Pracownikom często płacono w postaci rzeźniczych odpadów: głów, ogonów, jelit, kopyt. Gospodynie chciały, aby strawy z odpadów były pyszne, więc z tego co miały próbowały przygotować wspaniały posiłek. Najczęściej było to tylko kilka składników. Podroby, proste zioła, oliwa. I to właśnie ostatecznie zadecydowało o charakterze kuchni rzymskiej. Mistrzowie tej kuchni twierdzą, że prawdziwą sztuką jest stworzyć z czterech, pięciu składników danie wyśmienie. NIe ma tam równiez miejsca na pomyłkę kucharza. Zrównoważone danie, w którym wyczuwalny jest każdy składnik, nie ukryje w sobie nadmiaru żadnego składnika.  Oto przepis na słynną carbonarę, która wywodzi się własnie z Rzymu z kuchni piątej ćwierci. To oryginalny przepis, bo choć nazwa jest jedna, ale wersji wiele. Ta jest rzymska. Sama nazwa pochodzi od wyrazu carbon - więgiel, carbonara - weglarz, węglarza. Nazwa związana jest z grupą zawodową, jaką tworzyli w Rzymie węglarze. Ponoć była to ich codzienna strawa, pożywna i sycąca na cały dzień.

Potrzebujemy:
- makaron spagetti
- 1,2 ząbki czosnku
- oliwę z oliwek lub smalec ( tak na serio smalec!)
- 100-150 g pancetty ( boczek wędzony) lub guanciale ( policzki wieprzowe!)
- ser pecorino romana ( pecorino, owczy, żółty ser, to tradycyjny wyrób rzymski)
- trzy jajka i jedno żółtko
pieprz do smaku

W czasie gdy gotuje się makaron, rozpuszczamy na patelni oliwę, dodajemy ząbki czosnku i przesmażamy je. Wyciagamy łyzką cedzakową czosnek i dodajemy pancettą lub guanciale. Wytapiamy i podsmażamy. Ser pecorino ścieramy na tarce, jajka roztrzepujemy w miseczce. Gorący makaron przecedzamy i nie przepłukujemy zimną wodą!!! NIgdy!!! Traci sprężystość i zaczyna się wtedy kleić. Makron wrzucamy do miski i natychmiast przelewamy do niego jajka i intensywnie mieszamy. Wlewamy tłuszcz z mięsem, ser i dalej mieszamy. Gorący makaron ma sprawić by sos zrobił się kremowy ale żółtka nie mogą się ściąć.  Na koniec pieprzymy do smaku i posypujemy po wierzchu grubo startym pecorino.Oto spagetti z 5 składników, takie samo, jakie jadali rzymscy węglarze i nadal jedzą dziś Rzymianie. Smacznego!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Cucina Romana i wieczne miasto

Na początek kilka słów o historii, bo o niej akurat w takim mieście jak Rzym trudno zapomnieć. Historia szepcze tam do turysty z każdego zaułka, każdy kamień budynku, każdy stopień przypominają o wiekach, które przeminęły, o milionach ludzkich stóp, które muskały chodniki, żłobiły schody i wciąż to robią. Siedzę na ławeczce w cieniu. Upał, temperatura 40 stopni C. Przede mną pozostałości starożytnego Rzymu: Forum Romanum a w głębi monumentalne Koloseum. Tuż obok huk szalejącego ruchu ulicznego, trąbiące samochody, rozpędzone skutery, pokrzykujący przechodnie. Ciężkie wilgotne powietrze stoi. Liście drzew ani drgną, tak jakby w tym miejscy na przekór czas jednak się zatrzymał. Zamykam oczy. PAchną rozgrzane słońcem kamienne bloki. Czy tak właśnie pachnie 3000 lat ludzkości? A gdybym tak polizała kamień, może poczuje również smak? Nie, to chyba nie wypada lizać publicznie Koloseum. Ci Japończycy, co od godziny plączą mi się pod nogami, jakby mnie śledzili, zapewne pomyślieli by, że Europejczycy, to niezłe czubki. Liżą ruiny!
                                          Widok Koloseum z Forum Romanum - zdj. Album rodzinny.
Skoro nie mogę lizać Rzymu, to muszę jednak pozostać przy kuchni. Początki kultury kulinarnej Rzymian sięgają oczywiście starozytności. Tradycję biesiady i ucztowania zakorzenił w obywatelach Rzymu Lucullian, bardzo bogaty obywatel, który zasłynął z wielkich i obfitych uczt na miarę Bachusa. Wydawał na własny koszt przyjęcia dla kilkuset a nawet kilkutysięty gości. Podawane wówvczas potrawy były ponoć bardzo wymyślne i niewiele miały wspólnego z tradycyjną kuchnią rzymską, która dopiero miała się ukształtować. Wówczas Rzymianie nie mieli jeszcze swojej kuchni, czerpali z dobrodziejstw innych kultur. Bardzo duży wpływ wywarli Etruskowie, Żydzi i Grecy, Egipcjanie i mogłabym tutaj tak wymieniać bez liku, ponieważ smaki świata napływały do Rzymu wraz z podbitymi terenami i niewolnikami. Za czasów cesarza Tyberiusza sprowadzano wymyślne przyprawy z Chin i Indii. A kuchnia wówczas stała się wyrafinowana i bardzo skomplikowana. Zupełnie inna od tej, która się utrwaliła. Pozostałe ślady, po starożytnej kuchni to Garum, słono-pikantny sos rybny. Jego szczątki znaleziono w Pompejach, ale sos był podstawą kuchni cesarskiej. Produkowano go z wnęrzności ryb. I tu pełne zaskoczenie dla mnie. Przecież w Tajlandii do dziś właśnie tak produkuje się sos rybny. Taki sam! Czy sos przywędrował do Rzymu czy powędrował z niego? Otwieram oczy. Szkoda, że już ich tu nie ma. Mogłabym poprosić, by poczęstowali mnie pieczenią w sosie Garum. Jadła bym z nimi na tarasie przy świetle pochodni, popijając wino z ciężkich pucharów i słuchała o podbojach, egoztycznych przyprawach i Bogach. Cholera! Czy oni muszą tak cały czas trąbić!!!

poniedziałek, 5 lipca 2010

RZYM rzucił mnie na kolana!!

RZYM jest tak piękny, że zapiera dech. Tak monumentalny, że wyciska chwilami łzy. Jest różnorodny, głośny i pachnie w każdym miejscu inaczej a jednocześnie gdybym zamknęła oczy, poznałabym go właśnie po zapachu. Gdybym robiła perfumy o jego zapachu wyekstrahowałam bym rybę, zapach świeżej wody, kamienia, czosnku, ciepłej oliwy i książki z atykwariatu. Na koniec esencja z kwiatów surfini i róży. To było pięć dni, tylko i aż. Przeżyłam je tak intesywnie, że dziś wydaje mi się jakbym tam była dwa tygodnie. Jak tylko ogarnę się, bo dopiero co wróciłam zaczynam serię przygód kulinarnych i nie tylko w Rzymie. Będzie o tym, jak odmienna jest kuchnia Rzymian od włoskiej, o pani w spadającym meloniku, którą spotkałam w ślepym zaułku, o kolejce wyborczej Polaków w sercu rzymskiego imperium, o kuchni z rzymskiego getta i zakazanym capucino.
Do usłyszenia!