Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

piątek, 31 grudnia 2010

GNIEW ANIOŁÓW XIV

Anna postanowiła pomimo upału najpierw pojechać na spotkanie z tym mężczyzną a dopiero potem do hotelu.


Jechali jeszcze dwie godziny w głąb pustyni. Krajobraz na zewnątrz był jednostajny, monotonny. Pomimo to, było w widoku pustyni coś niezwykłego. Dostojnego. Klimatyzacja w starym jeepie ledwo radziła sobie z chłodzeniem kabiny. W końcu na horyzoncie pojawiło się nieduże wzniesienie. Jechali w kierunku tego wzgórza. Jego zachodnia grań rzucała cień na piasek.
Anna dostrzegła nieduży namiot rozbity tuż przy górze. Kiedy wysiadła z auta mężczyzna siedział nieruchomo po turecku. Nie zwrócił uwagi na podjeżdżającego jeepa. Jego twarz była skierowana ku bezmiarowi pustyni. Przywitał ją skinieniem głowy, ale jego oczy ani razu na nią nie spojrzały. Usiadła na piasku obok niego. Kierowca wrócił do samochodu.
- Dawno cię nie widziałem Anno. Przyjechałaś za mną aż tutaj. Co cię sprowadza na tę pustynię?
- Twoje uczucia Dawidzie. Odszedłeś z naszego świata. Chce wiedzieć dlaczego.
- Skąd wiesz, że Ci odpowiem?
- Nie wiem. Przyjechałam zapytać. Twoja historia jest ważna. Może być dla innych drogowskazem.
- Moja historia już nie istnieje. Ja pozostawiłem wszystko tam. Wszystko! Również wspomnienia. A Ty chcesz je teraz zbudzić?
- Dawidzie… - Cisza. Anna nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła na profil Dawida. Jego skóra zrobiła się ciemna od Słońca. Trudno było w nim rozpoznać tego eleganckiego mężczyznę w popielatym garniturze za kilka tysięcy. Miał zawsze piękne spinki w mankietach koszuli, a jego paznokcie były dokładnie wypiłowane i wypolerowane. Teraz w zakamarkach dłoni czaił się piach pustyni. Gorący, aksamitny piach. Ciało Dawida okrywała jasna galabijja, uszyta z płótna. Kontrastowała z jego spaloną skórą. Milczał. Jego zielone oczy patrzyły w bezkresną dal pustkowia.
- Pustynia to dom dla tych, którzy już nie mają nadziei. Ja nie szukam studni. Odszedłem by trwać tu do końca swych dni, wiedziony rytmem gorącego oddechu pustyni. Moje życie przesuwa się na odcinku od wchodu do zachodu. Tu wszystko jest przewidywalne. Nawet burza piaskowa. Kiedy nadchodzi pustynne ptaki ogłaszają to z powietrza. To jest prawdziwy, uporządkowany świat. Każde ziarno tworzy zbiór. Zbiory są harmonijne. Porównaj to do świata, z którego przyszłaś. Czy jego melodia nie jest najgorszą kakofonią jaką słyszałaś?
A teraz posłuchaj co mówi pustynia… Dawid wsłuchiwał się.
(…)
- Słyszysz Anno? Słyszysz jak śpiewa? – Anna zawstydzona pokręciła przecząco głową.
„ Ja słyszałem. Słyszałem melodię pustyni. Szept wiatru okalającego wschodnią grań wzgórza. Słyszałem niezauważalny ruch ziarenek piasku. Przypominał szum morskich fal. Z nieba dobiegał głos sępa. Ptak pokrzykiwał rytmicznie. Efemerydy tliły się ciszą płynącą z uśpienia.
Dawid. Imię króla.”
- Siedzę tu codziennie. Godzinami patrzę na pustynię. Jej wyraz cały woła do mnie. Wie, że jest doskonały. Analizuję każdy centymetr jej piękna. Każdy fragment zespolenia horyzontu z niebem. Kolory, zapachy. Tu wszystko ma większy kontrast i łatwiej daje się wyodrębnić.
W Twoim świecie panuje jarmarczny chaos. Wrzeszczące, jaskrawe barwy, natrętne, przytłaczające zapachy. Chaos. Tam moje oczy nic nie widzą, moje uszy nic nie słyszą. Nigdy już nie wrócę. Nigdy.
Tu jest mój synkretyczny porządek świata. W nocy przemawiają duchy przeszłości. Opowiadają mi dzieje Ziemi. Szepczą o okrucieństwie ludzkości. Czasem pochylają się nad losem człowieka. Wtedy nadchodzi burza piaskowa. W jej huku krzyczą o zbliżającej się zagładzie. O karze, która wkrótce nadejdzie.
Do Anny podszedł biały wielbłąd. Zaskoczona chciała się cofnąć, ale Dawid ją powstrzymał.
- Witaj Arielu, mój przyjacielu. To Anna. – wielbłąd pochylił głowę i delikatnie dotknął jej ramienia. Słyszała jak głęboko wdycha jej zapach. Potem przesunął nozdrza w kierunku ucha. Tchnął w jego wnętrze ciepły, przyjemny podmuch.
Ariel zgiął przednie nogi, potem tylne. Usiadł pomiędzy Anną a Dawidem. Sprawiał wrażenie, jakby chciał się przyłączyć. Był tak śnieżno biały, że w pustynnym Słońcu wydawało się, jakby biło od niego światło.
Siedzieli tak jeszcze długo we trójkę. Kobieta, mężczyzna i albinos. Wszyscy milczeli. Tylko pustynia… Pustynia śpiewała. Teraz nawet Anna ją usłyszała.

Nocą opuściła Dawida. W hotelu długo nie mogła zasnąć. Myślała o nim.

Pierwszy raz spotkała go 10 lat temu. Miała przeprowadzić z nim wywiad. Była pełna obaw, bo uchodził za człowieka mało przystępnego. Zasłynął jako geniusz informatyczny. Stworzył najlepszy na świecie program. Montowano go we wszystkich komputerach. Wynalazek przyniósł mu miliardy, tryliardy. Jego dochody przewyższały niejeden budżet państwa.
Wjechała wtedy windą na 150 piętro olbrzymiego wieżowca. Tam, na samej górze był jego gabinet. Cały biały. Chirurgicznie sterylny, wypłukany z barw. Nawet biurko było białe. Tylko Dawid miał kolory. Jego szary, nienaganny garnitur. Błękitna koszula… Zieleń oczu. Te były szczególne. Patrzyły bardzo uważnie i jakoś w taki mądry sposób. Niewiele powiedział jej o sobie. Nie miał żony, ani dzieci. Rodzice już nie żyli. Nie miał przyjaciół. Jak się ma taką kasę, to się ich po prostu nie ma. Nie wiesz, czy kochają ciebie, czy twoje konta bankowe. Siedział więc Dawid w swej wieży sam. Spowity w biel. Gładził delikatnie klawisze swojego laptopa. Też białego. Stąd patrzył na świat a świat patrzył z dołu na jego strzelistą wieżę. Oddzielało ich od siebie całe 150 pięter niechlubnej historii.

Siedem lat później spotkali się na lotnisku Abrahama. Rozpoznał ją. Nawet ucieszył się bardzo na jej widok. Szedł do swojego prywatnego samolotu. Przedstawiła mu mamę. Nie mówiła jej kim jest ten człowiek. Nie chciała zawstydzać Dawida. Wypili we trójkę cafe latte. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła, że ten człowiek umie się uśmiechać. Robił to, kiedy na nią patrzył zielonymi oczami. Chyba wtedy… Wtedy coś zaiskrzyło. Anna czuła to wyraźnie w jego powiększonych źrenicach. Kiedy w nie patrzyła widziała swoje odbicie a w okolicach łona czuła silną wibrację.

„ Więc to jego kochała naprawdę. Dawida. Dlaczego to do mnie tam nie dotarło. Wiodła nią miłość zbyt szybko przerwana. Karawana tęsknoty przetaczała tam piaski. Dziwne. Może powinienem wrócić i przyjrzeć się jego uczuciom. Czy pustynia już je wypaliła? Co dzieje się w takim mózgu?”

Dawid zaprosił ją po wakacjach na kolację do siebie do domu. Dopijali kawę, kiedy Anna wyszła do toalety. Niedługo mieli odlatywać. Myła ręce… Była taka szczęśliwa. Czuła to. Czuła, że nowy rozdział życia właśnie się otwiera. Spojrzała na siebie w lustro…
Najpierw był ogłuszający huk. Potem w powietrzu wirował ogień, ciskając odłamkami szkła i gruzu. Wszystko przewijało się w zwolnionym tempie. Bez dźwięku. W tumanach pyłu ledwo mogła odróżnić ludzi od rozerwanych elementów terminala. Próbowała się wydostać na zewnątrz, ale ciągle coś z góry spadało na głowę. Kiedy pył opadł zobaczyła…
Wszystko było białe od pyłu. Ciała też były białe. Z tej bieli powoli wysączała się krew. Z sekundy na sekundę przybierała na swej intensywności. Czerwień spłukiwała wszystko. Obmywała ludziom twarz, dłonie, piersi… Kąpała się w przerażonych oczach. W końcu cały terminal wypełniła swoją barwą i ciszą, która zamarła w ich umysłach. Zastygła tam na zawsze. Na zawsze. Cisza zastygła krzykiem purpury.
Anna chciała biec, ale to było jak w sennym koszmarze. Jej nogi nie mogły się poruszyć. Wtedy ze zgliszczy wyłoniła się biała postać. Złapała ją za rękę i pociągnęła przez purpurę. Nie umiała rozpoznać twarzy. Biel zmyła rysy. W rozkrwawionej posadzce zobaczyła skuloną matkę. Patrzyła na nią. Anna osunęła się na kolana. Delikatnie uniosła jej głowę i położyła na nogach. Gładziła jej poklejone czerwienią włosy. Powoli i Anna stała się tym kolorem. On stał nad nimi nieruchomo. Patrzył.
Kiedy się obróciła zobaczyła, że płacze. Łzy usunęły biel. Spod niej wyłoniła się twarz Dawida. Przykucnął za jej plecami i objął od tyłu. Mocno.
Utkwili tak we trójkę w niebycie.
Dawid, Anna i leżąca Matka. Kadr się zatrzymał.
Tylko krew wylewała się strumieniem…
Eksplodowała z serc.
Zalała całą posadzkę w terminalu Abrahama.
Dawid, Anna i Matka… Obraz pomazany.
Wkrótce Matka odeszła w ciszy.

Z OKAZJI NOWEGO ROKU PUBLIKUJE DZIŚ DŁUŻSZY FRAGMENT, ŻEBY LEPIEJ SIĘ CZYTAŁO. I WSZYSTKIEGO CENNEGO I DOBREGO W 2011 :))) POWIEM TAK, ŻYCZĘ WSZYSTKIM BLOGEROM NA ŚWIECIE, BY MIELI TAK WSPANIAŁYCH CZYTELNIKÓW, JAKICH MAM JA. DZIĘKUJĘ WAM KOCHANI ZA TEN ROK SPĘDZONY RAZEM :)))

p.s. I mam problem, nie wiem co robić. Może Wy mi poradzicie. Mąż zabronił mi dalszej publikacji powieści w internecie. Powiedział, że ktoś mi może ją ukraść i zrobić plagiat. I ma chyba rację, bo przecież każdy czlowiek może tu wejść. I mieć różne zamiary. Co mam zrobić? Czy chronią mnie tu jakies prawa autorskie?

czwartek, 30 grudnia 2010

GNIEW ANIOŁÓW XIII

Samolot wzbił się w powietrze.
- Dla Pani kawa czy herbata ? – spytała stewardesa.
- Poproszę herbatę. Dziękuję.
Anna postawiła herbatę. Położyła dłoń na brzuchu. Robił się coraz bardziej okrągły.
Ziemia pod Anną uciekała. Z minuty na minutę, olbrzymie budynki, wielopasmowe drogi, zamieniały się w ziarenka … maleńkie ziarenka piasku. Z tej wysokości spojrzenie na Ziemię zmieniało kontekst. Wszystko było niby w zasięgu ręki, a jednocześnie tak irracjonalnie małe, że prawie nierzeczywiste. Ziemia, taka mała i tak wielka, że samemu trudno ją ogarnąć…
„ Patrzyłem na nią przez okno. Jej twarz była taka delikatna. I taka smutna. Szkoda mi jej. Ona nie pasuje już do tego świata. Czy powinienem ją stąd jednak zabrać? Co mam zrobić? Może na razie będę przy niej. Będę nadal patrzył. Tylko czy ona wytrzyma to, co ma się wydarzyć? Czy ona to wytrzyma? Jest taka krucha, taka subtelna. Nie chcę by cierpiała. Ona jedna nie zasługuje na to. Nie zasługuje.”
Przed lotniskiem czekał na Annę szczupły, śniady mężczyzna w samochodzie terenowym. Przywitał ją skinieniem głowy i wsadził walizkę do auta. Ruszyli w kierunku pustyni Nagal. Było bardzo gorąco. Powietrze falowało tuż nad powierzchnią asfaltu. Kierowca nic nie mówił. Na kokpicie dyndała głowa pieska jamnika. Cały czas potakiwała w rytm jazdy. Niedługo przekroczą granicę Saragoty. Za nią będzie już tylko piaszczysta równina. Middle Country i cywilizowany świat pozostaną tutaj.
Anna była ciekawa tego spotkania. Wiele słyszała o tym mężczyźnie. Kiedyś był gwiazdą w świecie biznesu. Był jednym z najbogatszych ludzi na Wschodnim Wybrzeżu. Pewnego dnia ich drogi się przecięły. Tam, trzy lata temu na lotnisku Abrahama.
Dojechali do granicy państw. Dwa czołgi stały z lufami wykierowanymi na wjazd. Uzbrojeni żołnierze legitymowali kolejno oczekujących w kolejce. Powietrze było bezlitośnie gorące. Splatało się z rozciągniętym dookoła drutem kolczastym.
Uzbrojony mężczyzna podszedł do ich wozu. Kierowca otworzył szybę. Wojskowy zajrzał do środka bacznie przyglądając się Annie. Po chwili kazał im wysiąść i oprzeć w rozkroku o samochód. Najpierw dokładnie sprawdził przewodnika. Potem podszedł do Anny. Przesuwał dłonie wzdłuż ciała, bardzo dokładnie. Potem piersi. Wsunął ręce pod stanik tak, że Anna wykonała gwałtowny ruch.
- Stać! – wrzasnął.
- Nie ruszaj się.- powiedział przewodnik.- Musisz wytrzymać.
Dłonie żołnierza, brudne i wstrętne zaczęły badać biodra i uda. Anna czuła, że za chwilę zwymiotuje. Co za okropna kontrola. I ten smród.

„ Nie! Co za drań cholerny. Jak on śmie dotykać ją w taki sposób. I te brudne łapy, ten stęchły oddech. Pobrudził jej sukienkę. Ona zaczyna drżeć.”

Nagle struga iskier przeskoczyła z sukienki Anny wprost na dłonie wojskowego. Mężczyzna odskoczył. Jego oczy wyrażały zażenowanie. A może to było zdziwienie.
To samo malowało się w oczach zdezorientowanej Anny.
Żołnierz zaklął i wrzucił do auta ich dokumenty. Dał ręką znak do odjazdu.
Anna zupełnie nie wiedziała co się stało. Jakby nagle uwolnił się z tajemniczego źródła strumień wolnych elektronów, porażając tamtego mężczyznę.
Ruszyli samochodem w głąb pustyni. Była majestatyczna i prawie jednobarwna. Beż delikatnego, drobnego piasku rozpościerał się po daleki horyzont. Temperatura na zewnątrz wynosiła ponad 50 stopni C.

środa, 29 grudnia 2010

GNIEW ANIŁÓW XII

Ruszyli w kierunku lotniska. Anna patrzyła przez szybę. Deszcz mocno smagał ją strugami wody.


Czasem jedna kropla odrywała się od pozostałych i spływała wolniutko po szybie, by chwilę później stoczyć się na ziemię, wprost w olbrzymie kałuże. Anna obserwowała drogę tych samotnych kropel, które po chwili jednoczyły się, tworząc całość.
- 100 denarów- głos kierowcy wyrwał ją z zamyślenia
- 100 denarów za kurs … Jesteśmy na lotnisku.
Anna zabrała bagaż i udała się w kierunku terminala.
Na lotnisku kłębiły się tłumy ludzi. Mówili w różnych językach. Było tu tak głośno, że Anna nie mogła czasem odróżnić kto w jakim języku mówi.
Była na największym na świecie lotnisku. Co 10 sekund startował lub lądował samolot. Olbrzymie huczące maszyny ociężale podnosiły swe cielska z pasa, by po chwili z lekkością ważki wzbić się w powietrze.
- W tym miejscu przecinają się wszystkie ludzkie szlaki. W ciągu jednego dnia samoloty z tego lotniska polecą prawie w każdy zakątek Ziemi.- pomyślała.
Nagle to miejsce skojarzyło jej się z pustynią … Z karawanami przemierzającymi gorące piaski … Poszukującymi oazy, by ugasić pragnienie i chwilę odetchnąć w cieniu daktylowców …
-Pasażerowie lecący do Middle Country - nr lotu 737188 proszeni są o zgłaszanie się do odprawy paszportowej i kontroli celnej. Przypominamy, że w bagażu podręcznym nie można przenosić metalowych ani twardych plastykowych przedmiotów.
Pasażerowie lecący do Middle Country …
Anna udała się w kierunku odprawy paszportowej i celnej.
- Dzień dobry, proszę o Pani paszport i wizę.
Położyła dokumenty na blacie.
- Dziękuję. Proszę przejść do kontroli osobistej.
Kontrola osobista … To stała praktyka na lotniskach od 3 lat. Od wielkiego zamachu. Jeden człowiek, jedna bomba … 5 tysięcy grobów.
Teraz każdy pasażer samolotu musi poddać się kontroli osobistej. Sprawdzany jest bagaż, ubranie, ciało … Bardzo dokładnie. To nieprzyjemne doświadczenie, być tak dotykanym, tak osobiście. To cena za komfort podróży samolotem. Czasem nie ma innego środka transportu, kiedy się jedzie na drugą stronę kuli ziemskiej. Panuje powszechny strach … Każdy jest sprawdzany bardzo dokładnie.
Anna przypomniała sobie czasy, kiedy latała z mamą na wakacje na Wyspę Kota. Wtedy wystarczył paszport, bo nikt nie bał się drugiego. Ludzie ufali sobie. Wsiadali do samolotu i lecieli… Czerpali przyjemność z samego lotu. Jedli, rozmawiali, zawierali znajomości na pokładzie. Byli uśmiechnięci. Cenili wolność, po Wielkiej Wojnie.
Rozejrzała się wokół siebie. Patrzyła na ludzi. Obok stała skośnooka kobieta. Coś wykrzykiwała, kiedy wyrzucono jej rzeczy z walizki na stolik. Za nią stał mężczyzna, czarnoskóry. Był cały spocony i bardzo ciężko oddychał. Nic nie mówił, nie denerwował się. Jednak jego twarz była jakaś smutna, bez wyrazu. Jakby wytopiona z wosku.
Anna znów wróciła myślami do przeszłości …

Patrzyła przez okno w samolocie na uciekającą w dole Ziemię. Trochę się bała, więc ściskała mamę za rękę. Wiedziała, że ten strach minie, kiedy samolot osiągnie pułap. Wtedy poczuje ulgę i będzie się cieszyć, że jadą razem na wakacje na Wyspę Kota.
Jeździły tam od czasów, kiedy pamięta. To było piękne miejsce. Taki mały raj.
Wyspa była złoto piaszczysta a jednocześnie pokryta zielenią, która skradała się tuż pod sam brzeg oceanu. Godzinami wylegiwały się na plaży. Rozmawiały … Rozmawiały o wszystkim co umyka, ale te rozmowy nigdy Annie nie umknęły.
Mama opowiedziała jej kiedyś legendę o tym miejscu, które nazywano Wyspą Kota.
Żył kiedyś pewien człowiek, który stracił swoją córkę, żonę i matkę. Wszyscy zginęli w czasie wojny. Zbuntował się przeciwko Bogu, bo nie mógł zrozumieć, dlaczego Ten tak go doświadczył. Był człowiekiem uczciwym i bardzo wierzącym. Walczył odważnie starając się nie naruszać reguł boskich przykazań.
I nagle ten cios … Zburzył wszystko… Cały jego świat miłości. Jedyne, co ocalało w jego sercu, miało tylko jedno imię – Cierpienie. W duszy, którą zrodziło światło czystego serca, powstał mrok . On dał początek zemście i nienawiści, dał początek śmierci. Ponoć jego własnej – tak mówiła mama.
Mężczyzna z piękna uczynił szkaradztwo… Jednak jego Dusza wciąż pamiętała piękno, jego smak i zapach. Nigdy nie oswoiła się z nową sytuacją. Dlatego mężczyzna ten zawsze nosił w sercu gorycz, bo ani zemsta ani strach i ból, nie przyniosły mu ulgi. Legenda głosi, że pewnego dnia postanowił oddać swoje życie wodom, by ugasić swoje cierpienie. Przywiązał do szyi kamień i skoczył do oceanu. Jednak Bóg nie mógł go przyjąć gdyż splamił swe serce … Nie chciał go również Szatan, bo resztka piękna wciąż tkwiła w jego duszy. Wzburzył się wtedy ocean i wyrzucił człowieka na brzeg, lecz pod inną postacią.
Mężczyzna został zakuty w ciało Kota, który otrzymał siedem żyć. Każde miało być pokutą za zwątpienie, miało być wspomnieniem szczęścia i cierpienia.
Ponoć Kot, który wyszedł z piany oceanu jest błękitny jak jego odmęty i równie niebezpieczny jak jego gniew.
- Jednak kiedy ktoś bardzo wierzy w to co robi i czyni to z miłości, kot wychodzi z lasu, by pomóc człowiekowi. Tak spłaca swój dług.
- Naprawdę mamo?- spytała Anna.
- Nie wiem kochanie. Tak mówią tubylcy. Dlatego wyspę tę nazwano Wyspą Kota.

wtorek, 28 grudnia 2010

GNIEW ANIOŁÓW XI


Kiedy się obudziła, firanka dalej powiewała z dobiegającym z dołu hukiem miasta. Zachodzące Słońce wylało na ściany sok z wyciskanych brzoskwiń. Anna leżała nieruchomo na sofie a w głowie kotłowały się jej myśli. Nigdy nie miała tak dziwnego snu. To było jak… Jak jakieś Proroctwo.
„ Czułem jej samotność. Teraz przybrała na sile. Wypalała ją od środka. Tak to jest. Kiedy Bóg raz przejrzy się w oczach człowieka, ten już na zawsze będzie tęsknił. I walczył. Z własną samotnością.”
Spod rzęs Anny wysunęła się delikatnie łza. Spływała wolno po policzku… Nieśpiesznie sturlała się na szyję. Przepłynęła dostojnie wzdłuż jej linii i stoczyła się na pierś. Tam zniknęła w koronce stanika.
Annę w środku coś bardzo paliło. To było niemal fizyczne doznanie. Ogromne pragnienie wypełniające całe ciało. Kolejna łza wysunęła się nieśmiało spod rzęs. I podążyła przed siebie. Dusza… Dusza płakała również.
Przed oczami dalej lśniły gwiazdy. Widok wspaniałej, błękitnej Ziemi, nie pozwalał myślom Anny na powrót do rzeczywistości.
Minęły 3 lata, od Wielkiego Wybuchu na lotnisku Abrahama. Zamachowiec zdetonował tam ładunek wybuchowy. Zginęło 5 tysięcy ludzi. Wśród nich matka Anny. Najbliższa jej osoba. Anna też tam była, ale miała więcej szczęścia.
Matka umarła jej na rękach, pośród gruzu i innych zakrwawionych ciał. Jechały na wakacje na Wyspę Kota. Jeździły tam co roku, od kiedy Anna pamięta.
Zaczęła pakować walizkę. Wczoraj naczelny poinformował ją, że musi lecieć do Middle Country na kolejny reportaż. Właściwie przed porodem to już ostatni lot. Domknęła niedużą czerwoną walizkę. Bose stopy włożyła w mokasyny. Przy drzwiach przeczesała włosy i związała w koński ogon. Przed wyjściem spojrzała sobie w oczy. Zawsze tak robiła, zanim opuściła dom. Trzaśnięcie drzwi. Zamek zachrzęścił. Cisza.
„Na chwilę zostałem sam. Ja też potrzebowałem zebrać myśli. Przyszedłem tu mając prosty plan do wykonania. Ale teraz to wszystko komplikuje mi sprawę. Muszę jeszcze przeanalizować kilka kwestii, by podjąć decyzję. Poszedłem za nią. Była w taksówce.”

sobota, 25 grudnia 2010

GNIEW ANIOŁÓW X

„Podążałem za nią w przestworzach. Doprawdy nie wiem, co ona tu robiła. Jak udało jej się wybić wraz z eksplozją źródła. Jej umysł jest potężniejszy niż sądziłem. Myślałem, że oni nie potrafią… że nie potrafią.
To piękne… Spokój i cisza Kosmosu. Tylko ruch Platona… Symetryczny… Linearny...
Wszechświat pozbawiony cieni. Spowity w blasku rozbłyskujących gwiazd.
Spiralne drogi mleczne.
Wszechporządek.
Wszechrzecz.
Idea Wszechświata.
Przeciąłem mgławicę. Patrzyłem na jej Jestestwo. Było czyste. Jej serce nieskalane grzechem. Tabula rasa pierwszego człowieka. Ja też zaczynam mieć nadzieję. Chyba odzyskuję wiarę. Kolejne uczucie, które powraca po tysiącach lat.
Anno! Jestem tu! Obróć się proszę. Jestem tuż za Tobą… Anno…”


Anna Go nie widziała. Za bardzo pochłonął ją widok. Bajeczny krajobraz Kosmosu. Miliony lat świetlnych stąd rodziła się nowa gwiazda.
Potężny obłok gwiezdny zaczął się zapadać. Implodował do wnętrza samego siebie, zwiększając masę atomową. Jego gęstość rosła wraz z temperaturą. Kiedy stał się wystarczająco masywny i silny nastąpiła synteza atomowa.
W oczach Anny odbił się potężny blask. Jakby Boża iskra na chwilę rozszerzyła jej źrenice. Nowa Gwiazda eksplodowała życiem. Jej czyste, idealne światło, obiegło inne mgławice, oczekujące miliony lat na takie tchnienie. W czeluściach Kosmosu narodziło się nowe życie.
„Moje dziecko!” – pomyślała Anna – „Boże! Moje dziecko!”
Zaczęła wykonywać gwałtowne ruchy, tak, że prawie spadła ze skały, na której dryfowała. Obróciła się tęsknym wzrokiem, w poszukiwaniu Ziemi. Ale była już tak daleko, że nie widziała nawet swojego Słońca.
„Anna była nieruchoma. Cały czas pozostawała w embrionalnej pozycji. Dryfowała zawieszona w międzygwiezdnej pustce. Nagle…”.
Coś zaczęło z dużą siłą przyciągać Annę do siebie. Czuła, że porusza się z olbrzymią prędkością, która narasta. Światła planet i gwiazd stały się oślepiające, po czym zlały w jeden promień. Oszałamiająca siła przyprawiała ją o mdłości. Była przerażona… Kiedy… Kiedy nagle ujrzała...
Niebieska planeta spokojnie obracała się wokół swojej osi. W oddali majaczyły grzbiety chmur. Na horyzoncie wschód Słońca rzucał na Ziemię jaskrawą poświatę. Pomiędzy Księżycem a Ziemią Anna i jej myśli ustały. Zamknęła oczy.
(…)
Kiedy je znowu otworzyła była w naczyniu, zanurzona w ciepłym, lepkim płynie. Poczuła ulgę. Wielki spokój znowu otoczył jej wykrzywione embrionalnie ciało. Powrócił rytmiczny, jednostajny dźwięk. Wywoływał w niej poczucie bezpieczeństwa. Teraz już wiedziała czym jest. Pochodził z poza niej, wydobywał się jakby z góry naczynia, w którym znowu była. Serce. Biło miarowo i spokojnie. Nie jej serce.
To było serce jej matki.
Serce matki. W jednym świetlnym ułamku sekundy zrozumiała, że jest w jej łonie. Było tu tak ciepło, tak otulnie. Ogarnęło ją niebywałe uczucie miłości. Otaczało ją z każdej strony. Gładziło delikatnie drobne stopy, krawędź warg… Miłość wypełniła naczynie. Wypełniła serce Anny i łono matki.
Anna nigdy nie czuła się tak bezpieczna i kochana jak teraz. Nigdy. Już nie była samotna, choć w pobliżu nie widziała nikogo. Pragnęła… Tak. Pragnęła pozostać tutaj na zawsze. Tutaj czuła ...
„Widziałem dwa serca obok siebie. Biły osobno, ale splecione w jedności istnienia. Łono kobiety… Św. Graal… Narodziny Gwiazdy. Rozbłyski życia. Nie spodziewałem się, że będzie to na tyle fascynujące, że mnie zaskoczy. Równie piękne… Tak, to jest równie piękne. Bliskie ideom. Jednak muszę się bliżej przyjrzeć człowiekowi”.
Anna unosiła się w naczyniu, chłonąc z niego miłość idealną. Słyszała rytmiczne, spokojne uderzenia serca matki. Wydawało jej się, że nawet słyszy jej głos. Tu było tak dobrze. Żyć, być… Wewnątrz drugiej istoty. Spleść się z jej oddechem… Z każdym atomem ciała. Być tak blisko, tak bardzo blisko.
Dusza Anny czuła, że wpisano ją w zbiory innych istnień. Poczuła to po raz pierwszy i zapamiętała na zawsze. Tak jakby w jednej chwili odkryła wzór na kwadraturę koła. Więc to pragnienie jedności było odpowiedzią. Światło wypełniło naczynie. Św. Graal wisiał zawieszony w Kosmosie. Z daleka wyglądał, jak ludzki embrion. Ale może to było złudzenie, wywołane wysoką temperaturą młodej gwiazdy.

czwartek, 23 grudnia 2010

Karp po żydowsku


A więc nadszedł w końcu po roku. Karp po żydowsku. Przepraszam, że tak późno, ale lepiej późno niż wcale. To oryginalny przepis z kuchni polskich Żydów. Trochę zapomniany. Więc dziś odkurzam go, wyciągając z lamusa, by jego tradycja przetrwała, bo naprawdę jest tego wart. Więc róbcie go w swoich domach, niech jego smak obdarzy Was magią i szczęściem. Ta potrawa jest niezywkła. Wymaga poświęcenia i cierpliwości. Ale skoro te ryby poświęciły życie, by nas radować, należy sie im szacunek i honor. Niech tak sie stanie!

Proporcje podaję na jednego karpia o wadze około 1,50-1,70 kg. Jeżeli macie więcej karpi, przyprawy trzeba podwajać, lub potrajać :)

POTRZEBUJEMY:
FARSZ:
- 1 karp w całości z głową, waga ok. 1,70 kg
- cebula - 30dkg
- jaja - 2 sztuki
- maca - 15 dkg
- migdały - 7 dkg
- sól, pieprz, cukiet do smaku ( cukier 2 łyżeczki)

WYWAR
- cebula 20 dkg
- żelatyna
- opakowanie rodzynek
- sól, pieprz, cukier do smaku
- 3 marchewki pokrojone w talarki

Na zdjęciu dzwonek wycięty z karpia. Aby go uzyskać, trzeba odciąć głowę i oczyścić rybę z wnętrzności nie rozcinając skóry brzucha. Skóra musi być cała, jak na zdjęciu. Dzwonki wykrajamy o głębokości ( wysokości ) około 2 cm. Głowy i ogony zachowujemy. Będą potrzebne do wywaru.
Teraz każdy dzwonek obieramy z mięsa, razem z ośćmi. Deliktanie wycinamy przy skorze mięso, tak, aby nie uszkodzic skóry. Kolejno każdy dzwonek.


Tak wygląda dzwonek po wyfiletowaniu. Mięso wraz z ośćmi zbieramy do miseczki. Każdą wyfiletowana skórkę odkładamy na bok. Kiedy wszystko skończymy, ostrym, giętkim nożem odzielamy mięso od ości, te, ktore przed chwilą zostało odzielone od skóry z dzwonka ryby.
Głowy, ości i ogony zalewamy wodą, przyprawiamy i gotujemy wywar rybny.
Około 1, 30 godziny na wolnym ogniu. Potem wywar filtrujemy przelewając przez gęste sito, lub gazę. Będzie bardziej klarowny wtedy.
Odzielone od ości mięso ryby mielimy w maszynce, najlepiej elektrycznej, WRAZ Z CEBULĄ I MACĄ, UPRZEDNIO NAMOCZONA W GORACEJ WODZIE. Macę nalezy odcisnąć z wody i zmielić. Masę łaczymy z żółtkiem i białkiem ubitym na sztywną pianę. Doprawiamy solą i piperzem. Migdały namaczamy we wrzątku, odcedzamy i dodajemy niezmielone do farszu. Wszystko mieszamy. Wypełniamy dzwonki farszem.

Tak to wygląda po napełnieniu farszem. Musi ściśle przylegać do skóry, inaczej wypadnie.
teraz bierzemy duży garnek, na jego dnie układamy talarki marchewki, aby ryba faszerowana nie przywarła do garnka. Układamy dzwonki, tak, aby sie nie stykały ze sobą. Na pierwszą warstwę dzwonków znowu układamy talarki marchewki. To sprawi,że się nie skleją. Kiedy wszystkie warstwy są ułożone, zalewamy wywarem z karpia, lejąc go po ścianece garna, żeby nie wypłukać farszu. Dodajemy opakowanie rodzynek do wywaru ( wcześniej trzeba go doprawić solą, pieprzem i cukrem). Goryjemy około 45 minut na wolnym ogniu. Zdejmujemy do przestygnięcia. Łyżką cedzakową wyciągamy dzwonki i układamy na półmisku, ozdabiając marchewką. Wywar filtrujemy przez sito lub gazę i dodajemy żelatynę. Zalewamy rybę na półmiskach. Gotowe.
Swietnie smakuje skropiona sokiem z cytryny. Smacznego, Niech się darzy :))) Za błędy przepraszam, ale bardzo sie spieszę. Jeśli sa pytania, prosze pytać w komentarzach. Wszystko wytłumaczę :))

BĄDŹCIE SZCZĘŚLIWI I BLISKO RODZINY. INACZEJ TO WSZYSTKO NIE BĘDZIE MIAŁO WIĘKSZEGO SENSU. RADOSNYCH :))))

wtorek, 21 grudnia 2010

Gniew Aniołow IX



„ Nie widzi mnie. Szkoda Ale mam wrażenie, że jej ręka delikatnie drgnęła. Anno?”


Ciało Anny uwolniło się ze spazmatycznego skurczu. Było miękkie… Bezwładne… Pływała.
Nagle nadbiegła pierwsza myśli. Umysł odzyskał równowagę. Wybudzał ją powoli z letargu. Wszystko było zawieszone w czasie. Wszystko było takie ciepłe…
- Nie oddycham… Ale.. Ale nadal czuję. Ja czuję! Anna otworzyła oczy. Okazało się, że może też widzieć. Umysł zapominał powoli o potrzebie tlenu. Spokój zaczął oplatać jej duszę. Gładził jej włosy, policzek… Usta… Gładził jej stopy. Otulny, miękki płyn. Wewnątrz tej dziwnej cieczy panował półmrok, rozświetlany momentami brzoskwiniowym fajerwerkiem.
Nagle Anna uświadomiła sobie, że z głębi dobiega ją jakiś rytmiczny dźwięk. Słyszała go coraz wyraźniej. Był stłumiony. Teraz była już pewna, że dobiega ze środka tego dziwnego pomieszczenia. Próbowała się przekręcić, obrócić, żeby sprawdzić co to jest, ale nie mogła. Tak jakby ktoś ją związał. Nie była jednak skrępowana. Właśnie teraz dopiero sobie to uświadomiła.
- Ten dźwięk… ten dźwięk… - pomyślała Anna. On przypomina bicie serca. – Może to było bicie serca? Przestała się zupełnie ruszać. Nasłuchiwała. Miarowe uderzenia, w równych odstępach od siebie.
„ Widziałem ją. Była w dziwnej, embrionalnej pozycji. Nogi miała zupełnie podkulone. Skrzyżowane ręce mocno przywierały do jej piersi. Dłonie rozchyliły palce. Ciało zanurzono w jakimś kleistym płynie. Jej powieki, zamknięte i nieruchome. Twarz bez mimiki. Jej ciało spoczywało w tej zaskakującej pozycji. Nie oddychała już ponad 30 minut. Dlaczego mnie nie słyszy?
Anna już się nie bała. Ogarnęła ją błogość. Czuła się bezpieczna. Rytmiczne uderzenia wprawiły ją w stan letargu. Zawieszona dusza i ciało… Pomiędzy atomami układów słonecznych. Teraz wszystko mieściło się tutaj. Cały wszechświat. Plejady, drogi mleczne… Kwanty i kwarki. Przestrzeń międzyatomową wypełniał ciepły, przyjemny płyn. Wewnątrzatomowa pustka ustępowała mu napawając ciszą. Na końcu drogi mlecznej wybiło źródło. Strzeliło oślepiającym światłem w górę, by po chwili opaść i wypełnić naczynie, w którym umieszczono bezbronne ciało Anny.
„ Jak ona może to czuć. Ludzie nie potrafią. Nie potrafią wniknąć aż tak głęboko. Może teraz to ona wdarła się do mojego umysłu? Jak to możliwe?!”
Anna uniosła się ponad naczynie. Spojrzała w dół. Tam zobaczyła swoje nieruchome ciało. Przesuwała się w górę. Minęła chmury, spienione grzbiety rozświetlone promieniami Słońca. Czym wyżej się unosiła, tym bardziej robiło się ciemno. Błękit przechodził w granat, aż stopił się w czerń.
Nie bała się. Oddalała się od Ziemi. Zawisła na jej orbicie. Patrzyła na planetę. Była piękna, był tak bardzo piękna. Taka samotna w tej osnutej wieczną nocą przestrzeni.
Coś popychało Annę dalej. Ziemia zaczęła się oddalać. Minęła ją. Potem Księżyc… Mars... Zatrzymała się przed potęgą wielkiego Jowisza. Był taki monumentalny. Patrzyła na niego długo. Chłodny, wypłukany z barw i krajobrazów.
W końcu zbliżyła się do Saturna, szóstej planety od Słońca. Usiadła na odłamku skalnym pierwszego pierścienia. Miała wrażenie, że w tym momencie Saturn jakby drgnął, ale może to było tylko złudzenie. Pierścienie przesuwały się w zupełnej ciszy. Niektóre były kawałkami lodu… Przypomniała sobie wtedy oczy kobiety. Stłuczone lustro.
Tutaj krążyły jego odłamki. Gdyby Marika wiedziała, gdyby Anna mogła jej teraz powiedzieć, kawałki lustra są tutaj… Może udało by się poskładać wszystkie jego elementy?.
Nagle odłamek skały, na którym siedziała Anna oderwał się od pierścienia i zaczął podążać w pustkę Kosmosu. Minęła Pluton. Na końcu ostatnią… karłowatą Eris. Ruszyła ramieniem Perseusza w głąb Galaktyki. Płynęła a jej dusza napawała się najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek widziała.
Czy zdoła powrócić do Św. Graala? Czy odnajdzie drogę… Skalny odłamek wchłaniała Galaktyka. Wolno chłonęła również Annę.

CIĄG DALSZY NASTĄPI…

piątek, 17 grudnia 2010

Gniew Aniołów VIII

„ Słyszałem jej myśli. Były o nim… O mężczyźnie. Znów nadeszło wspomnienie. Widziałem ich splecionych w miłosnym uścisku. Ich ciała… Oczy… Wypatrujące siebie. Delikatnie błądzące dłonie… Przesuwające się po jej udach. Usta… Wydobywający się oddech. Ciekaw jestem co oni czują w takiej chwili? Co czują? Nie mogę wejść w to doznanie. Jest w mózgu u niej, ale ja nie mogę go otworzyć. Tak jakby plik odczucia został zbyt mocno skompresowany. Teraz widzę jak leży naga. Białe płótno lekko okrywa jej biodro. On wstaje… Odprowadza go wzrokiem. Mężczyzna się ubiera, nic nie mówi. Widzę oczy Anny. Są smutne, jakieś takie szkliste… Co ten facet robi? Jeszcze przed chwilą poświęcił jej swoją delikatność, pocałunki… Teraz jest jak żołnierz, który strzelił do cywila i udaje, że nic się nie stało… Mężczyzna podchodzi do drzwi. Nadal milczy.
- Alan- Anna chyba chce go zatrzymać. Stanął w drzwiach. Spojrzenie w jej kierunku. – Alan… Jestem w ciąży.- On patrzy na nią chwilę… Jego oczy są złe… Są złe… Wychodzi. Anna wciąż leży nieruchomo w bieli. Płacze… Wyraźnie widzę teraz co czuje. Ona wie, że on nie wróci. Ja znowu nic z tego nie rozumiem. Cholera! O… Udziela mi się ich złość a przecież ja jestem Constans. Nie pobieram argumentów i zawsze oddaję wartość przyjętą. Teraz stało się chyba inaczej. Nie wiem, czy przebywanie tutaj dłużej jest dla mnie bezpieczne.”
Anna usiadła w kafejce przy Butterfly Street . Tu była jej ulubiona włoska knajpka. Kobieta o twarzy Madonny z obrazu podeszła przyjąć zamówienie. Po chwili przyniosła cannelloni pod beszamelem. Gorące danie parowało. Obok stała szklanka z mięsistym, pomarańczowym płynem. Stolik pokrywał obrus w biało-czerwoną szachownicę.
„ Jedzenie. Tak, to zawsze mnie interesowało. Dlaczego ludzie jedzą z takim apetytem. I po co właściwie jedzą? Jak smakuje ta rurka w białej zalewie, którą ona wkłada sobie teraz do ust? Czy to sprawia przyjemność? Jeśli tak, jaka jest forma tej przyjemności. Zaraz. Nie wiem, czy odczuwanie może mieć formę? Może formułę? Druga rzecz, to taka, że spożywanie przez nich jedzenia kojarzy mi się z tym, co oni robią razem w łóżku. I dziwi mnie ta moja własna konstatacja. Jednak myślę, że to nie jest przypadek, że te dwa rytuały ich życia kojarzą mi się wspólnie. Jakby miały jedno źródło. Może one coś zaspokajają? Coś takiego, co człowieka może palić od środka. Coś takiego co sprawia, że czują niezaspokojone pragnienie. Przez to mogą być słabsi. Być może jeśli nie zrobią tego we właściwym momencie ich egzystencja zostanie przerwana? Myślę, że tak właśnie jest. Tak… Tak.”
Anna leżała na sofie w salonie. Przez otwarte okno wpadał dźwięk szczytującego miasta. Firanka woalowała z wiatrem.
Oczy Anny były zamknięte. Gałki pod nimi zaczęły się gwałtownie poruszać. Kiedy się ocknęła jej ciało… Nie była już w salonie!
Była w ciemnym pomieszczeniu. Jej ciało owinięto ciasnym płótnem lub jakąś inną tkaniną.
- Boże ! – krzyknął umysł Anny. Uprowadzili mnie! Jestem skrępowana! Jestem… Oni zanurzyli mnie w jakiejś cieczy. - Płyn był gęsty i lepki. Coś miękkiego, jakby aksamitnego przywierało do jej twarzy. Chciała nabrać powietrza, ale… . Ale nie mogła! Zaczęła się dusić… Nie mogła oddychać… Próbowała wykonać jakiś ruch, żeby wydostać się z cieczy, ale materiał krępował jej ręce i nogi. Była wewnątrz czegoś bardzo ciasnego. Dusiła się… 50 sekunda bez tlenu. Umysł doznawał synchronicznego zawirowania. Falował w bezdechu… 1 minuta 30 sekund… W załamaniach fali tworzy się wir… 2 minuty sekund 15… Podpłynął łabędź. Śnieżnobiałe skrzydła zamarły w bezruchu dłoni baletnicy. Oczy ptaka patrzyły na nią nieruchomo. Obok stał talerz z parującym cannelloni. Szklanka z sokiem pomarańczowym spadła na chodnik, rozpryskując się tysiącem odłamków. Firanka, firanka faluje… 3 minuty, O sekund… Koniec. Mięśnie ciała powoli się rozluźniły.
„ Anno… Anno! Czy Ty mnie słyszysz? Czy widzisz mnie teraz? Anno?!”

czwartek, 16 grudnia 2010

Mocno wierzę w to...

A tak mi dzisiaj w duszy gra. Właśnie tak... Bardzo mocno :)))
Pozdrawiam Was wszystkich ciepło. Na dworze tak zimno...
i dziekuję, że tym co do mnie piszecie, zatrzymujecie Muzę.
Dziekuję. Dla Was kochani ta piękna piosenka :)))

BUTTERFLY

środa, 15 grudnia 2010

Gniew Aniołów VII

Anna obudziła się o świcie. Bolały ją plecy. Wierciła się na łóżku. Myśli powoli zaczęły zeskakiwać z sufitu. Nie mogła już zasnąć. Poszła do łazienki. Przemyła twarz wodą. Potem przepłukała usta. Stanęła przed lustrem. Patrzyła na odbijającą się w nim kobietę. Biały, miękki szlafrok marszczył się na brzuchu. Odruchowo pogładziła go. Spojrzała sobie w oczy. Były smutne… Czuła się taka samotna… Tak bardzo… . Poranek wdarł się pierwszymi promieniami przez żółtą zasłonę. Pokój wypełniło ciepłe światło. Powietrze zapachniało kawą. Jedna filiżanka nie zaszkodzi dziecku.

„ Jej stopy delikatnie zanurzały się w puchatym dywanie. Były takie małe, jak stopy dziecka. Zwieńczone delikatnymi palcami, których paznokcie pomalowano na czerwono. Ładne… Stopy przeszły przez pokój dzienny, potem hall, aż zatrzymały się w kuchni. Podążyłem za nimi. Ładne… Poczułem jakąś woń. Przyjemnie pachnie… Co to jest? Zbliżyłem się do jej łydek, żeby wniknąć w zapach. Był delikatny… Słodki… Intrygujący. Przesunąłem się w górę, do uda… Pachnie… Nigdy nie czułem jeszcze takiej ładnej woni. To jest, jak… To jest jak? Nie, nie wiem do czego to przyrównać. To nie jest zapach człowieka. Ten bym pamiętał.”

Anna dopijała kawę z porcelanowej filiżanki. Odstawiła ją delikatnie na blat i wróciła do sypialni. Otworzyła szafę i zaczęła czegoś szukać. Po chwili wyjęła skromną, błękitną sukienkę. Tkaninę obsiewały niezapominajki. Położyła sukienkę na łóżku. Wyjęła z szuflady bieliznę. Rozwiązała pasek szlafroka. Płaszcz kąpielowy delikatnie zsunął się z jej ciała.

„Patrzyłem na nią. To śmieszne, nigdy dotąd nie widziałem kobiety w taki sposób. Ona była naga. Zupełnie. Zacząłem patrzeć od stóp… Te już dobrze znałem. Dalej były łydki, smukłe, długie… Przechodziły kolanem w krągłe uda… Potem łuk bioder, wypełnionych łonem. Brzemienne łono w niezdarny sposób wypychało do góry pępek. Za krągłym brzuchem zaczynały się piersi. Jędrne, pełne… Jakby już wypełnione mlekiem. Ciemne, falujące włosy zwisały do bioder. Częściowo okrywając jej nagość. Jej opaleniznę. Śmieszni Ci ludzie. Musi im być zimno bez futra. Ale ona jest ładna… Podoba mi się to, co widzę. To naprawdę zaskakujące.”

Anna włożyła sukienkę. Pantofle stały w korytarzu. Wsunęła w nie bose stopy. Wzięła szal i torebkę. Przed drzwiami przeczesała włosy i spięła je w koński ogon. Wyszła.

„ Poszedłem za nią. Niebieska sukienka poruszała się płynnie wraz z jej ciałem. Chciałem być przy niej. Chciałem być przy niej… być blisko. Poczuć ją inaczej. Ale nie mogłem. Nie umiałem.”

Anna przeszła na drugą stronę ulicy. Szła w kierunku Parku Południowego. Potem minęła Gmach Narodów, by dostać się wreszcie do drzew. Huk miasta został z tyłu. Tu było spokojniej. Spacerowała wolno alejką. Dotarła do brzegu rzeki. Tam usiadła na trawie. Patrzyła w nurt. Płynął leniwie, brunatny szum wody. Co jakiś czas w załamaniu fali tworzył się nieduży wir. Nieopodal przepływał łabędź. Śnieżnobiałe skrzydła zamarły w bezruchu dłoni baletnicy. Linia szyi gięła się w znak zapytania. Oczy ptaka patrzyły w dal. Nieruchome, piękne ciało zwierzęcia wolno przesuwało się z nurtem rzeki.

wtorek, 14 grudnia 2010

Gniew Aniołów VI

- Ktoś krzyknął „ w stajni!”. Drzwi otworzyły się z hukiem. Ostatnie promienie słońca wpadły do środka. Konie zarżały z niepokojem. Palce dzieci wbijały się w moje ciało. Moje zęby zwarły się tak mocno, że poczułam słodki smak. Mężczyzna w szarym, brudnym mundurze wziął widły. Zaczął je wbijać miarowo… Raz, po raz. Nie mogłam… Nie wytrzymałam… Widły zbliżały się… Odrzuciłam siano… Wyprostowałam się. Popatrzyłam mu w oczy, ale zamiast nich spotkałam pustkę. Mężczyzna stał naprzeciw. Podniósł karabin i wycelował we mnie.
- Wynocha! – wrzasnął. – Wszyscy wypierdalać na dwór! Pociągnęłam dzieci za ręce, ale ich nogi stawiły mi opór. – Proszę… To nic nie da…- Cisza. Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Drżenie ustało. Zastąpił je paraliż. Mózg Anny stał na baczność, jakby za chwilę ktoś miał włączyć hymn narodowy.
„ Myślałem, że przez te kilka tysięcy lat ewoluowali… A tu widzę, że niewiele się zmieniło. Nawet jest gorzej niż myślałem. Dostali wszystko, całą cholerną planetę! Lasy, żyzne grunty do uprawy. Czyste rzeki, pełne słodkiej wody. Ryby w oceanach. Ciągle im mało. Żałośni są… Ten ich strach też jest żałosny. To wspomnienie napełnia mnie obrzydzeniem.”
Mózg Anny nadal salutował w paraliżu własnych myśli.
- Wybiegliśmy na śnieg. Biel, zimna i bezlitosna… Dookoła biel i mrok. Popchnęli nas. Kazali zdjąć buty i uklęknąć z rękami na karku. Ziemia była twarda. Taka zimna… Małe stópki mojego syna… Ostatni ślad wyciśnięty w śniegu…
Marika przerwała. Wstała. Stołek z hukiem walnął o deski. Anna poderwała się.
- To nic.. Idę tylko po wodę. Chcesz?
- Dziękuję. - drżenie Anny powróciło. Kobieta nalała wody do szklanki. Wypiła łapczywie. Podniosła stołek. Usiadła. Odstawiła pustą szklankę na podłogę. Cisza. Kobieta sięgnęła po kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. Spojrzała przez szybę… W dal… Anna wiedziała gdzie poszły jej myśli. Następna stacja… Płód znowu się poruszył.
- Codziennie pytam – słowa przecięły ciszę. – Codziennie pytam Boga… Dlaczego? Dlaczego nie strzelili mi wtedy w głowę…? Dlaczego tak bardzo mnie ukarali…?
- Zabrali dzieci do samochodu. Krzyczały… Wołały mnie. Nie mogłam… Nie mogłam nic … Nic… Klęczałam. Nagle huk wypełnił powietrze. Obróciłam się. Mój mąż oparł się rękami o ziemię. Podpory wolno ustępowały pod ciężarem ciała. Jego twarz położyła się na śniegu. Krew szybko topiła płatki. Mrugnięcie okiem… Nasze źrenice zetknęły się. Ostatni pocałunek. I jeszcze jedno mrugnięcie… Źrenica się zwęziła. Purpurowa kałuża strawiła śnieg. Kochany mój… Kochany… .
(…)
- Samochód z dziećmi odjechał. Widziałam twarze dzieci. Wołające mnie… …niemy krzyk….
(…)
- Ktoś zaczął zdzierać ze mnie ubranie. Nie broniłam się. Uderzenie w głowę. Pisk w uszach. Na chwilę zrobiło się ciemno. Cisza. Potem widziałam twarz. Wiele twarzy… Mężczyźni w brudnych mundurach. Nie broniłam się. Byli we mnie, jeden po drugim… Jedna twarz coś krzyczała, ale ja widziałam tylko ruch warg. Nie słyszałam... Nie słyszałam siebie…. Patrzyłam w martwe oczy męża. I na śnieg… Patrzyłam jak odchodzi, ustępując miejsca krwi i rozdrapanej ziemi.
Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Czuła jak spod powieki próbuje na zewnątrz przedostać się łza. Chciała ją powstrzymać. Ale łza była zbyt sprytna, by dać się oszukać. Kropla opuściła oko. Wolno przesunęła się od kącika w dół po policzku. Między okiem a ustami, na chwilę się zatrzymała. Po czym ruszyła wzdłuż brody. Na koniec wykonała samobójczy skok. Rozbryzgała się na desce podłogi. Cisza.
„ Co to było?! Co się dzieje. To… Takie mokre jest. I ciepłe. Człowiek inaczej załatwia potrzeby fizjologiczne. No, przecież pamiętałbym u licha.”
Stacja końcowa.
- Tyle lat ich szukam… Ciał dzieci… Kolejna ekshumacja… Dziesiątki, setki zamordowanych w zbiorowej mogile. Nie ma ich. Potem następny grób… Następny… - Marika ukryła twarz w dłoniach. Mięsne kikuty karykaturalnie jej dotykały. Cisza. Wzięła kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. Kobieta wyprostowała się. Spojrzała wprost w oczy Anny. Niebieska, zimna stal przeszyła jej mózg. Źrenice wwiercały się w niego. Nigdy nie zapomni tego wyrazu… Oczu tej matki. Nigdy…

- Codziennie nasłuchuję telefonu. Czekam na informację, że odnaleziono kolejną mogiłę. Jadę tam. Szukam w nadziei, że odnajdę ich ciała. Tak bardzo tego pragnę…
Pozwolić im umrzeć...
…wiedzieć, że są bezpieczne...
Potem… Wtedy…
…Ja tak bardzo chciałabym … Chciałabym w końcu położyć się na ich grobie, przytulić do nich i zamknąć powieki…
… i wtedy… Zasnę. Będziemy bezpieczni .
Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Niedopałek bezszelestnie upadł na deski. Lepiej było patrzeć na nie. Wtedy mniej było widać.
CDN

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Gniew Aniołów cz.V

- Nie będę opowiadać Ci reszty. Tych dwóch lat… Przyszłaś wysłuchać innej historii. To były lata, których nie zrozumie człowiek tak zwany „normalny”. Nie wiem nawet jak to określić? „Tułaczka” ? Nie. To nie jest dobre słowo. Raczej „sprzedawanie samego siebie i innych”… Żeby… żeby chronić własne dzieci. Dwa lata budowania nienawiści i pogardy wobec siebie samego.
Cisza. Kobieta sięgnęła po kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza.
Anna nie umiała ukryć już drżenia. Nadeszła chwila, której bała się najbardziej. Żałowała, że nie wyszła na samym początku. Teraz jest już za późno.
„ Dlaczego ona tak bardzo się boi? Przecież to tylko słowa. To nie ona jest tu Minotaurem zniewolonym w katakumbach Knososs. Czuję dziwne mrowienie. Przesuwa się w górę. To nieprzyjemne… Bardzo przykre odczucie. Czy tak fizycznie smakuje strach? Ja chyba spadam z tego mózgu. Z drugiej strony to takie ciekawe… Czuć jak oni. To coś zupełnie nowego…”
- Kolejny obraz, jaki mam w głowie…- mówiła dalej. – Dlaczego tak drżysz?- Annie ślina ugrzęzła w przełyku. Ledwo wycedziła jeden wyraz.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Zachowaj swoje drżenie na chwilę, w której naprawdę będzie ci potrzebne. Na pewno chcesz słuchać dalej? Dasz radę?
Annie było wstyd, że jest taka słaba. Skinęła głową i upuściła oczy na deski, jak przyłapane dziecko. Płód w łonie zaczął się poruszać. Mocne kopnięcie w żebro zmusiło Annę do wykonania nieznacznego ruchu. Znów kopnięcie. Cisza. Sięgnęła po kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza.
Obie kobiety siedziały naprzeciw siebie. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniało okno i cisza. Cisza była granicą, która oddzielała jeden umysł od drugiego. Granicą jej bólu… .
- Kolejny obraz… To było wysoko w górach. Pierwszy raz od wielu miesięcy schroniliśmy się w wiosce. Pozwolono nam zostać przez 24 godziny. Na dworze było bardzo zimno. Mróz. Spaliśmy w stajni. Dostaliśmy ciepłe mleko i chleb. Pierwszy posiłek od 3 dni. Ja wtedy… Ja… Po raz pierwszy od dwóch lat poczułam nadzieję. Uwierzyłam, że to się skończy… że przetrwamy… Może to właśnie przez tą myśl, to wszystko się wydarzyło. Czuję się winna, że śmiałam… że byłam taka głupia.
Zapadał zmrok…- Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Znów widok pożółkłych kikutów. Dym uniósł się pod sufit.
- Okrążyli nas. Zacieśnili pętlę. Wieś otoczył pierścień 25 uzbrojonych mężczyzn. Plus dwie kobiety z kałasznikowami. Przez szczelinę w deskach stajni widziałam jak kolejno wyciągają z domów wieśniaków. Postawili ich pod ścianą, w szeregu. Lufy karabinów wycelowano w głowy. Były też dzieci. Przeładowano broń. Siedziałam głęboko w sianie. Trzymałam w ramionach córkę i syna. Czułam jak drżą. Wiedziałam, ze ludzie ze wsi nie mają wyboru. To był koniec. Albo oni, albo my. Życie, za życie, dziecko za dziecko. Arytmetyka krwi... Arytmetyka śmierci…
Cisza. Kobieta sięgnęła po kolejnego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. – Arytmetyka. – ostatnie słowo rozbłysło na chwilę w półmroku. Cisza.

Ciąg dalszy nastąpi...

piątek, 10 grudnia 2010

Gniew Aniołów cz. IV

- To był początek końca świata. Mojego świata. – słowa Mariki spadły na podłogę.
Musieliśmy uciekać, by przeżyć. Wszystko zostawiliśmy, cały dorobek życia. Piętrowy dom z garażem przestał być ważny. Nie miał już żadnego znaczenia, ani on, ani samochód w leasingu, ani zysk firmy w ostatnim kwartale. Rozumiesz?! W jednej chwili wszystko przewróciło się do góry nogami. Zła Królowa stłukła lustro. Tylko… Tylko… Tylko mnie nie udało się odnaleźć wszystkich jego kawałków. Nie umiem… Nie umiem scalić lustra, sprawić by było gładkie. Nie widzę swojego odbicia… Tak jakby mnie nie było, jakbym nigdy nie istniała.
„Penetrowałem umysł Anny, jej wspomnienie było… Hmmm. Nie wiem jak to określić? Robiło mi się źle w tym wspomnieniu. Jakby to powiedział człowiek? Zaraz, zaraz… Jak to było? O! Oni chyba mówią w takich chwilach, że coś jest bolesne. To zaczyna być ciekawe. Myślałem, że tu będzie nudno.”
Cisza. Kobieta sięgnęła po czwartego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza.
„ Te papierosy mi coś przypominają. Kogoś właściwie. Znałem kiedyś takiego mężczyznę. Chodził i mówił, że ludzie mają się kochać. No to się tak pokochali, że skończył na krzyżu. Najpierw kazali mu wnieść krzyż na górę. Upadał wielokrotnie a wtedy go biczowali. Okropny widok. Zupełnie nie rozumiem człowieka. Tej jego drogi również. Od miłości do krzyża.”
Anna cały czas walczyła z drżeniem swojego ciała. Marika patrzyła w podłogę. Deski były matowe, wytarte. Lepiej patrzeć na deski. Wtedy mniej widać.
- Życie sprowadziło się do najprostszych potrzeb. – mówiła dalej. Zdobycie jedzenia, zrobienie kupy i żeby mieć czym się podetrzeć. Przespać się chociaż godzinę, nie czuwać cały czas. Zmyć z siebie ten smród.
Cisza. Oddech… Dym uniósł się pod sufit.
- Poczucie bezpieczeństwa… Było nieosiągalne. Zapłaciłabym każde pieniądze, każde pieniądze, każde… Oddałabym nerkę, nogę, zęby… Za jedną noc snu bez nasłuchiwania, bez dławiącego drżenia, które wywołuje jedna złamana gałązka. Czekasz… Jest noc… Zimno… Czekasz oparta o drzewo, żeby nie zasnąć. Walczysz z własnymi powiekami… Coś poruszyło się kilka metrów ode mnie. Budzę wszystkich. Szepczę, żeby nas nie usłyszeli. Uciekamy. To nie jest łatwe. Trzeba poruszać się jak zwierzę. Delikatnie jak sarna stawiać nogi, by nie złamać gałęzi, by nie zdradzić swojego położenia.
- Bo wiesz… Kiedy chcesz przetrwać stajesz się zwierzęciem. Twoja dusza opuszcza się do tego poziomu. Wraca w atawistyczny sposób tam, skąd przyszła. Twoje oczy i pragnienia są zwierzęce. Myśli są zwierzęce. Jednego dnia jesteś uciekającą sarną. Ale kiedy tak ciągle uciekasz… W lęku i popłochu, zaczynasz marzyć by stać się wilkiem. Albo po prostu położyć się na Ziemi, przytulić do niej i zasnąć. Zasnąć na zawsze, żeby jutro już nie nadchodziło… Jutro jest lękiem… Jutro jest lękiem… Jutro jest lękiem… - melodia zgasła. Wyłączono dźwięk. Cisza. Widać tylko ruch warg.
Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwróciła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Siedziała jednak nieruchomo. Wtedy zobaczyła, że dłonie Mariki nie mają paznokci. Długie, smukłe palce zakończone mięsnym kikutem, w które wgryzł się brud i nikotyna.
- Uciekliśmy. Nie zauważyli nas. Zatrzymałam się. Wymiotowałam. Strach wstrząsał moim ciałem, wyrzucał się ze mnie wymiocinami.
Przytuliłam swoje dzieci. Przepraszam Was, tak bardzo Was przepraszam, że się boję. - Ręce Mariki objęły jej ramiona. Skrzyżowały się. Wyglądało to tak, jakby Kobieta chciała się wtulić w siebie. Niedopałek bezszelestnie upadł na deski. Cisza.

czwartek, 9 grudnia 2010

Gniew Aniołów cz. III

- Pójdę po papierosa. - Kobieta wstała. Była bardzo szczupła i wysoka. Miała krótko przystrzyżone włosy, jak mężczyzna. Właściwie z tyłu wyglądała jak facet.
Po chwili wróciła z paczką w dłoni. Wyjęła wolno jednego, pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza. Kobieta wolno i głęboko zaciągnęła się papierosem. Wydawało się, że ta czynność przez chwilę przyniosła jej ulgę. Wzrok padł na Annę.
- O nic mnie nie pytaj. Będę mówić sama.
- Dobrze. - Anna nerwowo skinęła głową.
Znowu cisza, przerywana wydmuchiwanym dymem. Anna czuła, że chce uciekać. Teraz, natychmiast, póki nie jest jeszcze za poźno. I wtedy ...
- Mieszkaliśmy w Jamaracie. - Kobieta wycedziła wolno i spokojnie. - Miałam 20 lat, kiedy idąc ulicą, odnalazłam swojego mężczyznę. Szłam chodnikiem, popijając zmrożoną oranżadę. Był taki upał jak dziś. Rozgrzany asfalt rezonował z powietrzem, sklejał czubki butów. A więc szłam, kiedy on zaszedł mi drogę. Uśmiechnął się do mnie wysyłając zaproszenie. Spojrzałam w jego błękitne oczy. W ułamku sekundy wypowiedziały mi całą prawdę o nim i całą prawdę o mnie. Przeznaczenie. To był ten nieodgadniony rewers mej duszy. Jeśli nie odnajdziesz go w życiu, jesteś skazana na wieczną tęsknotę. Ja miałam szczęście. - Milczenie. Cisza. Kobieta wzięła drugiego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza.
Stalowe oczy spojrzały wprost na Annę. Teraz dreszcz z kregosłupa skoczył na kark, uderzył w mózg i wrócił na dół do miednicy. Strużka potu osunęła się ze skroni na kolano, zostawiając na jeansach plamę.
- To był wczesny poranek, dziesięć lat później. - Marika mówiła dalej. - Ciepło. Białe ściany sypialni odbijały słoneczne światło. Dłonie mojego męża oplatały moje ciało, chroniąc przed nagłym przebudzeniem. Słyszałam moje dzieci. Chyba bawiły się w pokoju obok.
- Wtedy... - Kobieta zadławiła się ostatnim słowem. Tak jakby wyraz wibrujący w powietrzu, nagle zawrócił i z całej siły wepchnął się w jej gardło, rozrywając krtań. Anna myślała, że z oczu Mariki popłyną łzy. Ale, nie ... Padły kolejne słowa. Ich ostrza wbijały się jej co raz głębiej w przełyk.
- Wtedy poczułam potworny ból. Przeszywał mój mózg, oczy... Sparalizował każdy włos. Wybuchł w uszach. Potem... Potem nastąpiła cisza wypełniona przerywanym świsto - piskiem. Ale nie wiem, czy to się działo w głowie, czy jedno z nas po prostu jęczało.
Cisza. Marika znowu przerwała. Cisza. Sięgnęła po trzeciego papierosa. Wyjęła wolno , pudełko wydało chropowaty dźwięk prześlizgującej się po nim zapałki. Zapach siarki... Dym. Cisza.
- To była bomba. Eksplodowała tuż przy naszym domu. Szkła i gruz obsypały mi twarz. Nasze ciała spopielały od pyłu. Kolejny dźwięk jaki dobiegł mych uszu, to płacz... Nie, to taki jęk zmieszany ze skowytem. Moje dzieci... Leżały na podłodze, ogłuszone wybuchem. Z ich uszu wypływała krew. Mój syn miał trzy latka. Wielki odłamek szkła wbij się w jego małą, delikatną nogę. Płomienna, czerwona ciecz sączyła się spod ostrza. Jego usta... Usta zamarły w przeraźliwym okrzyku, którego nie można było usłyszeć...
Cisza. Cisza. Cisza.
(...)
- Córka była chyba nieprzytomna... - Twarz Kobiety gwałtownie opadła w dół. Na czole pojawiły się bruzdy. Papieros w dłoni prawie dogasał, ale przykleił się do palca. Żar wolno wgryzał się w ciało. Kobieta nawet nie zwrociła na to uwagi. Anna nie mogła znieść dłużej tego widoku. Poderwała się, by zabrać nieruchomej Kobiecie niedopałek.
- Usiądź!- powiedziała Marika.
" Byłem w umyśle Anny. Czułem jej strach. Mocne uderzenia serca. Jak ci ludzie mogą żyć z takim uczuciami. Ciekawe, czy można się bać jeszcze bardziej, znaczy, chodzi mi o to, czy strach ma gradację. A jeśli tak, to gdzie jest jego granica? A jeśli... Jeżeli jest granica strachu, to co jest poza nią?"
Anna siedziała nieruchomo na przeciw Kobiety. Drżała. To było krępujące. Próbowała to ukryć. Chciało jej się płakać. Tak bardzo chciała płakać. Nie mogła jednak tego zrobić Marice. Strużka potu osunęła się wolno po skroni i spadła na jeansy, robiąc kolejną plamę.

CIĄG DALSZY NASTĄPI ...

środa, 8 grudnia 2010

Gniew Aniołów cz.II

Anna chciała być już w domu. Zamknąć się na klucz przed światem. Położyć na wersalce i wsłuchać we własne ciało. Poczuć te malutkie rączki, namacać główkę.

" Kiedy wszedłem leżała na sofie. Zaskoczył mnie jej widok. Na uszach miała stetoskop. Jego koniec dociskała do brzucha i nasłuchiwała czegoś. Czy jestem w stanie usłyszeć to co ona? Zaraz. Tak, słyszę. Ta dziewczyna słucha bicia serca płodu. Nigdy wcześniej tego nie slyszałem. Taki szeleszczący a jednocześnie głęboki dźwięk. Rytmiczne, bardzo szybkie uderzenia. Ona się uśmiechnęła, ja mimo woli też. Ta dziwna muzyka była przyjemna."

Anna przymknęła oczy. Słuchała dźwięku serca swojego dziecka. To ją odprężało, tak bardzo chciała poznać tę małą istotę. Jeszcze tylko 8 tygodni... Pomiędzy rzeczywistością a snem zobaczyła oczy...

Śniła o czarnej ziemi, kopała w niej łopatą. Zrobiła nieduży otwór i włożyła nasienie. Po chwili z grudek ziemi wydobył się nieśmiało biały pęd, który szybko przeistoczył się w zieloną łodygę.
Jakiś dźwięk zaczął uderzać w bębenki jej uszu. To...
Telefon dzwoni.
Anna wstała i leniwym krokiem podeszła do aparatu.
- Słucham ?
- Cześć to ja. Reportaż jest znakomity. Puścimy go w następnym numerze. - powiedział Naczelny.
- Tak? To dobrze.
- Nie cieszysz się?
- Sama nie wiem...
- Dziwna jesteś. Jeśli chodzi o kasę, to chciałem powiedzieć, że dam Ci premię.
- Dziękuję.
- Ok. Weź sobie trzy dni wolnego. Jesteś jakaś... Jakaś inna. Odpocznij... Może... MOże to przez ...
- Przepraszam, muszę się położyć. To do poniedziałku.
- No hej.
Anna odłożyła słuchawkę. Przez chwilę stała nieruchomo, patrząc w głąb pokoju.

WTOREK, trzy tygodnie wcześniej. Godz. 8.30 - rano

Był pochmurny, deszczowy poranek. Anna trzy dni temu umówiła się na wywiad. Nie powinna być zdenerwowana. W końcu wykonywała ten zawód już tak długo. A jednak... Była.
Wzięła prysznic i natarła się olejkiem. Wszystko robiła powoli, w skupieniu. Jakby odprawiała jakiś niezrozumiały ceremoniał. Potem podniosła kosmetyczkę i kolejno wyłożyła z niej na blat umywalki: podkład, tusz do rzęs, róż i pomadkę. Kiedy skończyła spojrzała sobie ostatni raz przed wyjściem w oczy. Odbijały się w lustrze, ciemne tęczówki o powiększonej źrenicy.
- Dlaczego się jej boję? Dlaczego?!

Kiedy wchodziła do pokoju Kobiety, była bardzo spięta. Tak bardzo, że drżały jej koniuszki palców u dłoni. W pomieszczeniu panował półmrok. Powietrze stało, wisiało ciężką wilgotnością. Przyklejało się do ciała...
Kobieta siedziała przy oknie. Patrzyła przez szybę. Tępo i bez wyrazu. Annę przeszył dreszcz. Czuła mrowienie od miednicy, aż do kręgosłupa.
- Dzień dobry - powiedziała cicho Kobieta. Wtedy jej oczy spojrzały na Annę. Były niebieskie, zimne i przenikliwe. Annę omiótł ich stalowy dotyk. To było niemal fizyczne doznanie. Obie kobiety na chwile przykuła do siebie cisza. NIebieskie oczy wptarywały się w Annę, badały jej ciało... Krągły brzuch.
- Proszę usiąść- powiedziała w końcu Kobieta. - Tutaj, przy oknie.
- Dziękuję.
Anna usiadła na stołku, dokładnie na przeciw Kobiety. Jej twarz była jak posąg. Zastygła w dziwnym grymasie rysów twarzy. To było coś tak dziwnego, ten wyraz... Anna nie mogła znaleźć na to określenia, jeszcze nie teraz. Chciała zacząć jakoś rozmowę:
- Przyjechałam do Pani... - powiedziała.
- Tak, wiem.- odparła Kobieta. - Mam na imię Marika.
- Anna jestem - wyciagnęła dłoń w jej kierunku. Kobieta dziwnie dygnęła, jakby spłoszona niespodziewnym ruchem ręki, jak człowiek uchylający się przed ciosem.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Gniew Aniołów cz.I

Anna była bardzo ładna. Miała delikatne ręce i drobne stopy. Czarne, lśniące włosy zwisały do bioder. Spod płaszcza wystawał jej nieśmiało zaokrąglony brzuch.
.................
„Minęła mnie tak blisko, że poczułem zapach jej ciała. Nie widziała mnie. Nie mogła mnie dostrzec… Poszedłem za nią. Patrzyłem na jej smukłe, śniade ciało, na widoczną już ciążę, na życie, które nosi w sobie . Była jak Ewa z mitycznego Raju. Może jednak lepiej być człowiekiem… Może? Ale z drugiej strony jak radzić sobie z bólem? Czasem się zastanawiam, czy On dał im wystarczająco dużo siły, by umieli przetrwać?”
................

Anna weszła do redakcji.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie. Zaspałam. - Dołączyła szybko do siedzących kolegów i mechanicznie zaczęła się przysłuchiwać rozmowie.
- Dobra, Adam Ty zajmiesz się Kryzysem na Wschodzie. Zrób wywiad z dowódcą, znajdź rodziny ofiar, wiesz… To musi być osobiste, musi być kanwa historii jednego człowieka. To będzie mocne wtedy! Chcę relacji żołnierza w zderzeniu z emocjami rodziny ofiar z wrogiego obozu.
- Basia… Hmm… Hmm.. Hmm – Naczelny zaczął przerzucać stos zabazgranych kartek. – Dobra Baśka! Ty się zajmiesz sytuacją na giełdzie. Tak. Weź giełdy, nowojorską … Aha, aha.. i jeszcze prześledź giełdy papierów w Azji. Wiesz, trzeba w prosty sposób wytłumaczyć ludziom jak sytuacja gospodarcza w Azji wpłynęła na Nowy Jork…
Anna zamyśliła się. Widziała przed sobą wciąż te niebieskie oczy. Wyglądały jak ekran telewizora, na którym wyświetla się właśnie coś strasznego… Coś tak przerażającego, co Cię paraliżuje, aż wydobywa się z Ciebie niemy krzyk.
- Anno, a jak Twój reportaż? Czy już skończyłaś pisać? – Naczelny przywrócił ją do rzeczywistości.
- Tak, chyba tak. Właściwie… Tak.- Naczelny zmierzył ją srogo.
- Jest gotowy - odpowiedziała zdecydowanie. Sięgnęła do torby i wyjęła płytę z reportażem.
- Masz! Masz tu wybebeszone z człowieka flaki. Będzie mocne! Tak jak lubisz – Anna była wyraźnie podenerwowana. Rzuciła płytę na stół i wybiegła z redakcji. Z oddali dobiegł ją głos szefa.
- Weź sobie wolne! Chyba się przepracowałaś Anno! Nie odpowiedziała. Szybko wyszła na ulicę. Uderzył ją w twarz huk miasta i smród spalin. Na chwilę zmącił jej umysł.
………………………………………………
„ Poszedłem za nią znowu. Chciałem wiedzieć o co jej chodzi. Co ją tak zdenerwowało. Szła energicznym krokiem. Wiatr rozwiewał jej włosy, które falowały jak kłosy żyta, podrywane gwałtownymi podmuchami.”

Ciąg dalszy nastąpi…

wtorek, 7 grudnia 2010

Herbata miłości

Niektórzy z moich znajomych znają już ten przepis. To świetny trunek na długie wieczory zimowe.
To napój, którym można obdarować ukochaną osobę, by rozgrzać w niej uczucia i ciało. Wystarczy mieć:

Dobrej jakści czarną herbatę, którą zaparzamy w dzbanku ( około litra)
do niej dodajemy pół laski wanilii
jedną niedużą korę cynamonu, którą ścieramy na drobnych oczkach tarki
5 rozgniecionych gwiazdek goździków
4 plasterki limonki
trzy plastry pomarańczy

Wszystko wrzucamy do dzbanka z gorącą herbatą i mieszamy. Słodzimy cukrem trzcinowym według uznania. Ja daję trzy łyżki cukru. Gotowe, rozgrzewające, pachnące i... inspirujące.
Gorącego wieczoru ;-)

p.s. Chciałam poinformować, że mam trochę chwilowego luzu, w związku z tym opublikuję teraz obiecywany od roku przepis na "Karpia po żydowsku". Bo potem mogę znowu nie dotrzymać słowa z braku czasu. Więc wkrótce nadejdzie oryginalny przepis na faszerowaną rybę. Bo jeśli ktos nie lubi karpia to od razu podpowiadam, że przepis ten można zastosować do amura, szczupaka, jesiotra, sandacza.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Curry z ziemniaków i pomidorów

Nie wiem, czy to śnieg sprawia ten galop myśli... W głowie mi wrze.
Nie będę się więc rozpisywać, tylko od razu przejdę do meritum. Danie jest proste i szybkie w wykonaniu. Efekt murowany i bardzo, bardzo smaczny.

POTRZEBUJEMY:
- 4 dużych ziemniaków pokrojonych w kostkę
- 1 dużej cebuli
- 2-3 cm tartego korzenia imbiru lub płaską łyżeczkę mielonego
- dwa ząbki czosnku drobno posiekane
- 1/2 łyżeczki ( by było ostre, całe) chilli w proszku lub pieprzu cayenne
- puszkę pomidorów - latem świeże oczywiście, 3 duże pomidory
- 3 łyżki oliwy lub oleju arachidowego
Ziemniaki najpierw gotujemy w nieosolonej wodzie.

PRZYPRAWY
- 1 płaska łyżeczka nasion gorczycy białej
- 2 goździki
- 1 strączek kardamonu
- 2,5 cm kory cynamonu
- 7 ziarenek pieprzu kolorowego lub czarnego
- kto ma świeże liście curry ( ja nie miałam :( )
Pieprz, kardamon i goździki rozgniatamy w moździerzu.Rozgrzewamy olej na patelni i wrzucamy wszystkie przyprawy. Uwaga! Prażona gorczyca strzela jak pop corn. Szybko mieszamy, by przyprawy się nie przypaliły. Po "wystrzeleniu" gorczycy dodajemy posiekaną w piórka cebulę i kolejno imbir, czosnek, liście curry, chilli, pomidory i sól. Jeżeli pomidory są świeże gotujemy, aż zmiekno. Jeśli z puszki gotujemy 5 minut, dodajemy ziemniaki i znów gotujemy 5 minut. Gotowe!

Można też dodać surowe ziemniaki do pomidorów. Wtedy jednak danie potrzebuje około godziny, by zmiękły.Oczywiście to danie również rozgrzewa. Specjalnie podaje teraz takie przepisy, by Was trochę rozgrzać na tym mrozie.
SMACZNEGO :)))

środa, 1 grudnia 2010

Zakwas na barszcz

To byl jeden z pierwszych wpisów tego bloga. Zbliżają się swięta, więc podaję przepis na zakwas buraczany raz jeszcze. Już można go robić. Ja wlasnie obralam górę czerwonych buraków. Boże Narodzenie tuż, tuż. To dobra pora, by zrobić zakwas na barszcz wigilijny. To proste a bardzo podnosi walory smakowe tej wyjątkowej polskiej zupy. Swoją drogą bardzo zdrowej, bo bogatej w żelazo i wiele witamin oraz, jeśli dodany zostanie naturalny zakwas pełnej przeciwutleniaczy, czyli tzw. "wymiataczy wolnych rodników". Tych samych, które zawiera zielona herbata. Olbrzymim źródłem antyoksydantów są również w naszej tradycyjnej kuchni ogórki kwaszone i płyn z ich kiszenia oraz kapusta kwaszona, również kwas chlebowy. Kto lubi, nich zajada i popija, to samo zdrowie. W tradycjach kulinarnych każdego narodu znajdują się takie cudowne zdrowotne specjały. Teraz powrócę do zakwasu buraczanego.

Potrzebujemy:
-6 dużych buraków czerwonych ( mogą być okrągłę, ale te podłużne mają więcej słodyczy)
- około litra wody źródlanej ( mineralna niegazowana)
- czubata łyżeczka soli kamiennej
- 3 rozgniecione ząbki czosnku
- skórka chleba razowego bez konserwantów

Buraki obieramy ze skórki, myjemy i kroimy w talarki ( po pokrojeniu już nie myjemy, bo wypłukamy większość cennych składników z warzywa). Układamy w glinianym lub szklanym naczyniu, dorzucamy czosnek i zalewamy letnią wodą wymieszaną z solą. Warzywa muszą być przykryte płynem ( powierzchnia wody powinna być ok. 1 cm nad burakami, nie może być jej za dużo). Na wierzch kłądziemy skórkę razową żytnią. Przykrywamy ściereczką. Ja odstawiam zakwas na co najmniej tydzień. Codziennie zbieram z niego pianę, by nie powstała pleśń. Jeśli zobaczycie pleśń na skórce od chleba wyrzućcie ją i zastąpcie nową. Po 8-10 dniach zakwas przecedzamy przez gęste sito lub gazę i zlewamy do butelek lub słoików. Tym razem szczelnie zakręcamy. Zakwas jes gotowy do użycia. Ja na 4 litrowy barszcz używam około litra zakwasu, ale jest to kwestia smaku. Chodzi o poziom zakwaszenia zupy.Przyprawy takie jak liście laurowe, ziele czy czarny pieprz dodaję dopiero do zupy. Można dodać już do zakwasu, ale wtedy trzeba bardzo uważać doprawiając zupę, bo smaki się nałożą i może wyjść za gorzka.

niedziela, 28 listopada 2010

ŚNIEżna kontemplacja

zdjęcie: www.wrzuta.pl
"ŚNIEG"
Pierwszy płatek śniegu
opuszcza się z nieba
Odkrywca nowego kontynentu
Delikatnie dotyka ziemi
Puszy się na niej
Znika
Miliony schodzą na Ziemię
Nigdy dwa razy ten sam
Trwają póki bóg ich Mróz
Świątynie nad nimi ma
Pewnego dnia
Promień kładzie
Kres Cywilizacji
Gwiazdy odchodzą Brunatną kałużą
Bezsilne leżą na Ziemi
Wypatrując dnia
Bo kiedy znów nadejdzie
Ciepły promień
Uniesie je tam
W górę Do chmur
Izabela S.

piątek, 26 listopada 2010

Chateaubriand Isabelle - z glębi serca

L`art de la vie!, czyli sztuka życia :) Przepis, który za chwilę podam stworzylam sama, ale inspiracją byla dla mnie kuchnia francuska i slynny chataeubriand, czyli wykwintny befsztyk z polędwicy wolowej. To tak bardzo proste danie jest jednoczesnie wytworne i bardzo eleganckie. Zainspirowana Francoiis Rene Chateaubriand, czolowym przedstawicielem wczesnego romantyzmu francuskiego, polityka, ale i kochanka pani Recamier, zony paryskiego bankiera. W jej domu spotykali się nawybitniejsi ludzie tej epoki a Chataeubriand, byl ponoc ich mentorem, duchowym przewodnikiem. Mowa o latach 1768-1848, tyle bowiem żyl ów pisarz, polityk, znawca sztuki kulinarnej. Dla Chateaubriand`a pracowal dlugo znakomity kucharz Montmirail i to prawdopodobnie on przygotowal pierwszy befsztyk Chateaubriand. Danie powstalo z milosci do kobiety, litaratury i sztuki, którą Chateaubriand, ponoć stawial na rowni z pezją czy malarstwem... Z milosci do sztuki kulinarnej. Befsztyk francuski podaje się w postaci podwójnego befsztyku, grubosci 3 cm, wykrojonego ze srodka polędwicy wolowej. Befsztyk smażymy tak, aby mięso w srodku bylo rożowe. Chateaubriand oryginalne podaje się w towarzystwie ziemniaków "chateau" i sosu berneńskiego. To tak po krótce o historii. Ja kilka dni temu po dlugiej przerwie postanowilam kupic kawalek polędwicy, aby ugoscić nią znajomych. To bardzo drogie mięso, więc chcialam je potraktować nadzwyczajnie, jak i swoich wspólbiesiadników, przyjaciól,dzieci i męża. Robiąc ją improwizowalam, jak tancerz flamenco. Myslalam sobie: "No jest cos magicznego w okresleniu "sztuka kulinarna", bo z czego plynie kazda sztuka? Z glębi serca, z natchnienia, z milosci." Tak powstal pierwszy raz moj befsztyk, polędwica Isabelle. Zdradzam go Wam i uwierzcie mi, jestescie pierwsi. Poza moimi bliskimi, ktorzy juz go jedli:)
POTRZEBUJEMY
- polędwicy wolowej, czterech steków z poledwicy wolowej o grubosci 3 cm
- 1/3 szklanki Porto
- malej szklanki
- 3,4 lyżek sosu worcestershire ( oryginalnego)
- 2, 3 lyżki octu balsamicznego
- lyżka listków tymianku swieżego, pospolitego
- oliwa z bialej trufli, 1 lyżka. Jeżeli nie macie zastapcie ją olejem z orzechów wloskich lub arachidowych.
W miseczce mieszamy wszystkie skladniki. Steki z polędwicy rozkladamy na desce, przykrywamy folią przezroczystą i delikatnie rozbijamy walkiem - nie tluczkiem! Folia uchroni delkatne mięso, przed rozerwaniem. Delikatnie rozbitą polędwicę przekladamy do miseczki z marynatą. Odstawiamy na 30,40 minut. Na patelni rozgrzewamy lyżkę olliwy z trufli, lub orzechów. Smazymy befsztyki po kilka minut z obu stron. Nie wolno ich dociskać, ani nakluwać, bo mięso straci "soki". Wyciagamy mięso z patelni i deglasujemy ją marynatą, czyli wlewamy na patelnię marynatę. Jeżeli plynu jest zbyt malo, dolewamy 2,3 lyżki Porto. Wrzucamy kawaleczek masla... Odparowujemy sos i polewamy nim befsztyki. Teraz dopiero solimy i pieprzymy. Najlepiej z mlynków. Gotowe. To danie blyskawiczne. NIe wiem, jaka będzie Wasza opinia, ale znajomi powiedzieli, że to najsmaczniejsza potrawa jaką jedli w zyciu a mnie naplynely wtedy do oczu lzy. Polędwicę podalam z puree ziemniaczanym: gotowane ziemniaki, ubijam wraz z maslem i smietaną oraz lyzką listków swieżego tymianku. Salata byla prosta i iscie francuska. Listki salaty rzysmkiej posypane siekaną szalotką, polane francuskim vinegretem. Oto przepis na niego: 3 lyżki oliwy z oliwek, 3 lyżeczki musztardy dijon ( może być zwykla), 3 lyżeczki cukru brązowego, 2, 3 lyżki octu z bialego wina. Wszystko lewamy do sloika, zakrecamy i potrząsamy slojem tak dlugo, aż vinegret stanie się aksamitną emulsją. Sprawdzamy smak. Powinna byc równowaga slodkiego i kwasnego oraz lekki posmak ostrosci musztardy. W tym daniu spotkaly się cztery państwa: Polska, Francja, Wielka Brytania i Portugalia. Czyż nie jest to dowód, że Europa to nasza wspólna ojczyzna :) Smacznego kochani. Choć tak dlugi jest opis tego dania, przygotowanie go trwa 30, 40 minut. Teraz postawcie na stole czerwone wino, rozpalcie swiece i swoje serca... p.s. A wlaciwie 5 państw. jak moglam zapomnieć o Italii i balsamico z Modeny, ktorego użylam :)

wtorek, 23 listopada 2010

Zupa chińska ostro-kwaśna. Sposób na śnieg.

Dzień krótki i pochmurny. Dookola mrok... Brr... Nadchodzi zima zla. Powietrze pachnie sniegiem. Czuje jak się zbliża bialy, niewinny puch, który okryje ziemię, dachy i drzewa. NIe znam lepszego leku na zimę, niż rozgrzewająca zupa a w niej imbir i chili. A więc do dziela beacia i siostry. Rozgrzejmy ziębnięte dlonie i stopy od srodka, az po koniuszki palców. Niech krew zacznie Wam szybciej krążyć. Poczujcie jak wasze cialo przylega do kominka, otulone od srodka aromatycznym slońcem Azji.
POTRZEBUJEMY:
2 litrów bulionu z wolowiny
40, 50 dkg wolowiny ( pieczen, ligawa, rozbratel)
1, 2 siekane bez pestek papryczki chili
7 grzybów chińskich
60 g makaronu sojowego
6 lyżek octu ryżowego lub jablkowego
6 lyżek ciemnego sosu sojowego 3-4 cm korzenia imbiru
2 zabki czosnku mały serek tofu 4 lyzki oleju sezamowego
5,6 lyzeczek cukru brązowego 3 jajka lekko ubite w trzech lyzkach wody pasta kukurydziana: 2 lyzki mąki kukurydzanej rozmącone w 2 lyzkach wody- do zagęszzcenia
siekana dymka, czyli szczypior i kto ma swieża kolendra do posypania

Mięso przygowoujemy wczesniej, siekamy w niewielkie paseczki, wrzucamy do miski i sporządzamy marynatę z polowy plynnych skladnikow, tylko octu dajemy 2 z 6 lyzeczek. Dodajemy starty na tarce imbir, chili. Zagniatamy mięso ręką w marynacie i odstawiamy na 30 minut. Wyciągamy woka lub duży rondel. Rozgrzewamy w nim niewielką ilosc oleju rzepakowego lub slonecznikowego, najlepiej tloczonego na zimno. Wrzucamy mięso i szybko rumienimy ciągle mieszając. Dodajemy bulion ( najlepiej nie z kostki, tylko domowy wywar niesolony z wolowiny, lub drobiu, to ma nibagatelny wplywa na smak zupy). Bulion gotuje się z drobiu 1,5 godziny w samej wodzie, zdejmując szumy a z wolowiny 2 godziny. Można go zrobic na prędze wolowej. Wlewamy więc bulion, dodajemy grzyby wczesniej namoczone i posiekane w paseczki, wszystkie plynne skladniki a więc:ocet, sos sojowy poza olejem z sezamu. Dodajemy cukier. Gotujemy okolo godziny na wolnym ogniu. 5 minut przed końcem gotowania zupy sporzadzamy paste z mąki kukurydzianej i zageszczamy nią zupę.Dodajemy pociety w kostke serek tofu. Na koniec wlewamy cienkim strumieniem rozkmącone w oleju sezamowym jajka, tak, aby utworzyly sie z nich cienkie kluseczki. Solimy i pieprzymy do smaku. Zupa ma mieć delikatny, ale ostry posmak. Nalewamy do miseczek zupę, wkladamy trochę makaronu, dodajemy kilka kropel oleju sezamowego na porcję zupy.Posypujemy dymką i kolendrą ( jesli macie swieżą w domu). To bardzo szlachetna w samku zupa, danie gęste i sycące. Rozgrzewa serca i energetyzuje umysl. Naprawdę warto ją zrobić, nie pożalujecie :))) Dużo ciepla życzę kochani.

piątek, 12 listopada 2010

Chiński rosół drobiowy

Ból mija, wrócilam do jazdy samochodem i gotowania. Brakuje mi tylko koni. Pracuję i nie dalam się zlamaniu ;) Ostatnio ugotowalam chiński rosól, zmodyfikowany przeze mnie. Jest prosty, choć wymaga kilku orientalnych skladników. Najpierw nalezy zrobić okolo 2-3 litrów bulionu z kurczaka i kaczki. Może być tylko z kurczaka. Można kupić calego kurczaka, wyfiletować go a z pozostaloci zrobic bulion. Czyli z korpusu, szyi, skrzydelek. Z takich samych częci kaczki. Gotujemy, bez soli przez okolo 2 godziny.
POTRZEBUJEMY
- kaczki i kurczka, lub indyka, do woli wedlug uznania,
okolo 1 kg
- 2, 3 marchewek pocietych w slupki
- 2 korzeni pietruszki (nieduzych), pociętych w slupki
- 1/2 sredniego selera, pociętego w slupki - jeden maly por,
- 3 ząbki czosnku polskiego
- 3,4 cm swieżego imbiru, startego na tarce
- papryka chili jedna lub dwie, bez pestek, posiekane w paseczki
- trawa cytrynowa swieża ( 3 sztuki) lub 3 lyzki ze sloika
- makaron ryżowy - dwie lyzki sosu ostrygowego
- 4, 5 sosu sojowego
- sól, pieprz do smaku
- swieżo siekana dymka, czyli szczypior grupolistny
GRZYBKI MUN!!!!!,
ZAPONIALAM O NICH.
6-8 GRZYBKÓW ZALAĆ WRZATKIEM, JAK ZMIEKNĄ POCIĄĆ W PASECZKI I DODAĆ DO ZUPY
Najpierw gotujemy bez przypraw i warzyw wywar drobiowy. Okolo 1,5 godziny na wolnym ogniu. W woku lub glębokim rondlu podsmazamy oliwę, wrzucamy dwa zabki czosnku ( jeden zostawiamy na koniec), pól imbiru, chili, trawę cytrynową,warzywa: seler, por, marchewkę, podsmazamy kilkadziesiąt sekund bez rumienienia, zalewamy bulionem drobiowym, dodajemy posiekane mięso drobiowe. Gotujemy 20-30 minut, jezlei mięso pochodzi z wywaru, ale 60 minut jeżeli wrzucamy surowe z kurczaka. Mięso z kaczki wymaga okolo 1,5 godziny na wolnym ogniu. Dodajemy sos sojowy i ostrygowy. Na koniec, po wylączeniu palnika wrzycamy trzeci ząbek czosnku i resztę imbiru i juz nie gotujemy. Kto lubi ostro doprawia jeszcze pieprzem cayenne. Makaron ryżowy wrzucamy do gorącej zupy na kilka minut przed podaniem. Zupę podajemy w miseczkach, posypaną siekaną dymką. Jest pyszna i rozgrzewająca, i orientalna :) p.s. Aby nadać zupie dymny aromat, mięso drobiowe mozna najpierw lekko podsmażyć. Jeżeli chcecie by zupa byla niskokaloryczna, uzyjcie indyka i nie dodawajcie makaronu. Jednak dodanie choćby niewielkiej ilosci kaczki, bardzo zmienia charakter tej zupy- staje sie wyrafinowana. SMACZNEGO!

sobota, 6 listopada 2010

Jeden z tych pięknych dni...

To było w sobote tydzień temu. Był piękny dzień, słoneczny i ciepły. Zapraszał do siebie. Od dwóch tygodni nie miałam kiedy dosiąść konia, było zbyt dużo pracy. Czekałam na tę sobotę z utęsknieniem. Wreszcie mój upragniony zapach stajni, siodło na grzbiet, wyjechałam na moim kochanym Dukacie. KIedy skracałam dopięcie strzemienia, wyjmując z niego nogę, koń spłoszył się na widok kota. Ruszył cwałem a powstrzymany przeze mnie gwałtownie stanął pionowo dęba. Rozpaczliwie chwyciałam sie grzywy, ale nogi dawno wraz z ciałem wypadły z siodła. Kiedy opadł na cztery nogi i znów ruszył dziko do przodu, puściłam się grzywy i upadłam na ziemię, łamiąc kręgosłup. Na szczęście bez konswekwencji. Bolało i minął ból a ja ciesze się, że za 3 miesiące, dosiądę znowu konia. Jestem wariatką? Nie. Jeżdżę od dziecka, to moja pierwsza kontuzja, ale nie umiem bez tego zyć. Jak bez fajek. Walczę z nimi, ale nie potrafię rzucić. Okropna niedorajda. Koni tez nie porzucę, choć tak bardzo bolało. Ale nie umiem żyć bez koni, nawet ze zlamanym kregoslupem ;)

czwartek, 4 listopada 2010

Bandyta


MusicPlaylistRingtones
Create a playlist at MixPod.com

Od Magi :) Bandyta.

A taki prezent dostałam dziś zza oceanu od Magi, mojego stałego gościa w Smaku Doskonałym. Dziękuję Maga, to bardzo piękna muzyka i film. Bardzo Ci dziękuję ... Tutaj go znajdziecie, http://www.mixpod.com/playlist/71066379 a u mnie w nastepnym poscie.

niedziela, 31 października 2010

czwartek, 28 października 2010

Bogracz-węgierska zupa

Drudzy od lewej, dwie moje miłości na jednym zdjęciu. Moja kochana córka i koń. Piękny i dziki Dukat rasy arabskiej. Cóż może lepiej smakować po takiej przejażdżce, jak nie danie naszych historycznych przyjaciół Węgrów. Za czasów przyjaxni z nimi właśnie Koń Arabski prowadził polską jazdę na wojnę. Te małe, drobno zbudowane konie są szybkie jak wiatr pustyni, zwiewne jak jej piach. Mają dzikie, ale odważne serca. Dukat też taki jest...Czasem mam ochotę zamknąć oczy, wczepić się w jego grzywę i dać się ponieść jego dzikiej naturze i wolności. A więc Bogracz, danie proste i bardzo smaczne. Potrzebujemy: - 30-40 dkg wołowiny pieczeniowej - 4 papryki słodkie i czerwone - jedna ostra ( kto lubi ostre dania) - 3 duże cebule - 4 ząbki czosnku - posiekane w słupki 2 marchewki, 2 pietruszki w korzeniu - 4 płaskie łyżeczki kuminu, czyli kminu rzymskiego - 3 plaskie łyżeczki pieprzu cayenne ( lub ostrzej według uznania) - 1,5 litra dobrego włoskiego przecieru lub kilogram pomidórów bez skórki - bulion wołowy ( 0,5 litra do litra w zalezności od gęstości przecieru i odpoarowywania wody) - 5, 6 duzych ziemniaków

Na oliwie podsmazamy cebulkę pocięta w kostkę i czosnek drobno posiekany, dodajemy kmin i pieprz cayenne i lekko prazymy przyprawy. Natychmiast dodajemy paprykę, marchewkę pocięta w słupki i pietruszkę, pocięta tak samo. Na koniec kawałki mięsa, drobno pokrojone. Teraz pomidory lub przecier i dwie chochle wywaru wołowego a jesli nie macie to wody. Całośc dusimy 2 do 3 godzin an wolnym ogniu. Mięso musi byc miękkie i rozpływac się w ustach. Brak płynu uzupełniamy co jakis czas. Kiedy mięso jest juz miękkie dodajemu ziemniaki pokrojone w kostkę. Gotujemy aż zmiekną. Na koniec solimy i doprawiamy pieprzem. Jeżeli zupa wydaje się Wam zbyt mało ostra... Zawsze możecie jeszcze sypnąć cayenne. To idealne danie na chłodne popołudnia i wieczory. Rozgrzewa a kumin jest afrodyzjakiem... Smacznego :)

wtorek, 19 października 2010

Kapusta kiszona cz.II

Oto jak matka z synem kapustę kisili... No, udało się! Najpierw udało sie kupic kapustę, piekną, polska, głowiastą. Czyli dojechać na bazar, załadowac trzydzieści kilko i przywieźć do domu. Potem musiała odstać swoje 48 godzin, bo paniusia nie miała dla niej czasu, bo jak zwykle zalatana... W końcu po dwóch dniach patrzenia na siebie dwukierunkowego, wytargałam z gospodarczego wielką, brudna beczkę, olbrzymi kamień brukowy i zabrałam sie do dzieła. Ja robiłam 30 kg na raz. Proponuje na początek zrobic 5 kilogramów, łatwiej i szybciej pójdzie i nie bedzie to takie męczące. W sumie kiszenie kapusty jest bardzo proste a efekt gwarantowany. Moja rodzina jest fanem kapusty kiszonej, więc robię im domową. Zimą tylko siegnę do beczki i będę mogła zrobić kapuśniak, góralską kwasnicę, kapustę zasmażaną, żeberka w kapuście lub po prostu surówkę z kiszonej :) Potrzebujemy: - 5 kg poszatkowanej, białej kapusty głowiastej - 2 płaskie łyzki soli na każdy kilogram kapusty - soli kamiennej i tylko takiej, nie innej - opakowania kminku w nasionach, ja dałam nawet dwa! - dwie duże marchwie, starte w słupki na tarce NACZYNIA GLINIANEGO, BECZKI SPOŻYWCZEJ LUB SZKLANEGO POJEMNIKA NA UKISZANIE KAMIENIEŃ, UPRZEDNIO WYPARZONY I WYSZOROWANY Dzielimy kapustę na dwie części. Pierwszą warstwę obsypujemy solą ( 2,5 łyzki), posypujemy jedną marchewką i kminkiem. Zagniatamy, jak ciasto chlebowe, długo i mocno, aż kapusta puści tyle soku, że zanurzy się w nim do swojej objetości. Dosypujemy druga warstwę, posypujemy solą i kimnikiem i machewką i znowu zagniatamy. Na koniec mieszamy obie warstwy ze sobą i ubjamy ręką, tak aby kapusta znalazła sie zanurzona we własnym soku. Na wierzchu kładziemy talerz głęboki i wkładamy do niego kamień, który ma obciążyć cała masę. Kapusta przez 10-14 dni musi przebywać w temperaturze ok. 21 stopni C. To okres burzliwej fermentacji. Jego cechą charakterystyczną jest duże i czasem gwałtowne wydzielanie płynu. Dlatego jeżeli naczynie z kapustą jest wypełnione po brzegi to trzeba coś podstawić, bo będzie ciekło. Najlepiej zostawić około 30% wolnej powierzchni w naczyniu, czyli jesli macie zbyt małe naczynie, nalezy kapuste wrzucic do dwóch. Po dwóch tygodniach kapustę mozna przełozyc do słoików i wynieść w ciemne i chłodne miejsce. Może tak stać 2 lata. Czy wiecie, że: Kapusta kwaszona jest bogactwem przeciwultelniaczy. Ma ich ponoć więcej niż zielona herbata. Jest źródłem witaminy C i cennych bakterii, które dają odporność np. na przeziębienia. Czy sądzicie, ze to polska tradycja? Pierwsze wzmianki o kiszonej kapuście pochodzą z przed 2500 lat... Z Chin :) Tak jedzenie i jego tradycja migrują po świecie i kulturach.

zdjęcia pochodzą z mojego domu i jestem na nich ja i mój Urwis

wtorek, 12 października 2010

Kapusta kiszona i "11.09.2001" cz.I

"11.09.2001" Reżyseria: Samira Makhmalbaf, Claude Lelouche, Youssef Chahine, Danis Tanović, Idrissa Ouedraogo, Ken Loach, Alejandro Gonz, Gonzalez Inarritu, Amos Gitai, Mira Nair, Sean Pean. USA 2002 W tym filmie akurat nie do końca zobaczymy to, co sugeruje data. Choć wszystkie wydarzenia dzieją się 11 września. To wspaniały projekt międzynarodowy, w którym ludzie wielu narodów i ras postanowili się wypowiedzieć na temat tragedii i wojny na świecie. Każdy utwór filmowy pochodzi z innego państwa i jest słowem tego narodu. Poruszająca kompilacja wielu spojrzeń, kontekstów na ludzkie cierpienie, okrucieństwo i prawo do wolności. Świat mówi o krzywdzie, ale nie w kontekście globalnym, tylko w odniesieniu do poszczególnej jednostki, jej cierpienia i pragnień w odniesieniu do granic jej terytorialności. Filmowcy przypominają nam w tym niezwykłym cyklu tworzącym jedną całość o tym, że nie jesteśmy i nie będziemy społecznością globalną, bo dzielą nas granice, język, religia i lokalna tradycja. A brak poszanowania prawa narodu do granic jej państwowości, wyznania i prawa jest naruszeniem skutkującym wojną. TRZEBA ZOBACZYĆ KONIECZNIE, KTO NIE WIDZIAŁ. Opisałam pokrótce, to było 11 filmów, każdy po 11 minut 9 sekund i jedna klatka... Każda nowela miała swoją własną treść i mocny przekaz. W niektórych momentach zaciskałam oczy, w innych śmiałam się przez łzy. FILMOWA LEKTURA OBOWIĄZKOWA :) W nocy nie mogłam spać... W mojej głowie kotłowały się myśli, ludzie, nasza historia współczesna. Setki pytań, bez odpowiedzi. Myślałam o świecie "krwawej demokracji", którą wyznaczają nadal mocarstwa. Więc co za różnica totalitaryzm, czy taki wymiar demokracji, w której wybrany w wolnych wyborach rząd i prezydent poszczególnych państw w imię prawa i wolności może mordować i być agresorem i okupantem. To był również wymiar tego filmu. Chciałam wyłączyć to myślenie a tu nic. Przypomniałam sobie po 1 w nocy słowa Fukuyamy i Hegla o końcu historii i nastąpieniu redefinicji świata i jego wartości. Poniżej umieszczam Wam skrót o Fukuyamie - filozofie, politologu i socjologu ze stron wikipedia.

"Fukuyama odegrał kluczową rolę w sformułowaniu neokonserwatywnej doktryny administracji rządowej Ronalda Reagana. Za prezydentury Billa Clintona popierał działania zmierzające do interwencji amerykańskiej w Iraku w celu odsunięcia od władzy Saddama Husseina a także późniejsze działania George'a W. Busha mające na celu rozbicie siatki Osamy bin Ladena. Jednakże od początku 2002 zdystansował się od neokonserwatywnej polityki administracji George'a W. Busha krytykując jej nazbyt militarystyczne podstawy i dążenia do unilateralnych interwencji na Bliskim Wschodzie. Od końca 2003 wyrażał swoją dezaprobatę dla działań wojennych w Iraku i wzywał Donalda Rumsfelda do rezygnacji z funkcji Sekretarza Obrony. Wskazywał na błędy administracji George'a W. Busha. W eseju opublikowanym w magazynie New York Times w 2006 wypowiedział się szczególnie krytycznie o interwencji Stanów Zjednoczonych w Iraku i przyrównał neokonserwatyzm do leninizmu. W wyborach prezydenckich w USA w 2008Baracka Obamę. poparł

Fukuyama jest autorem słynnego eseju z 1989 Koniec historii? (polskie tłum. 1991), który stał się zaczątkiem książki The End of History and the Last Man. Filozof przywołuje w nim poglądy Heglaheglowskiej)[potrzebne źródło]. Fukuyama formułuje tezę, jakoby historia w pewnym sensie skończyła się wraz z upadkiem komunizmu (czyli państw tzw. realnego socjalizmu) i przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji. Liberalna demokracja oraz rynkowy porządek gospodarczy mają być, wg Fukuyamy, najdoskonalszym z możliwych do urzeczywistnienia systemów politycznych (choć nie idealnym). W przekonaniu Fukuyamy współczesna demokracja liberalna jest zbiorem politycznych instytucji powołanych do obrony uniwersalnych praw, uświęconych zapisem w takich dokumentach, jak Powszechna Deklaracja Praw Człowieka. mówiące o tzw. końcu historii (jednak mimo tego, poglądów Fukuyamy nie umieszcza się w nurcie myśli

W książce Ostatni człowiek próbuje odpowiedzieć na takie pytania jak: Czy przetrwanie demokracji nie zależy w jakimś stopniu od poczucia wyższości jej obywateli nad innymi? Czy ono z kolei, połączone z obawą przed staniem się pogardzanym "ostatnim człowiekiem", nie doprowadzi do nowych wojen, które cofną nas do poziomu barbarzyństwa, " pierwszych ludzi"?

W pracy Zaufanie: kapitał społeczny a droga do dobrobytu rozwinął tezę o znaczącym wpływie kultury na sukcesy gospodarcze społeczeństw.

W książce Wielki wstrząs wysuwa tezę, że przejście od epoki industrialnej do informatycznej jest dla ludzkości przemianą równie doniosłą jak niegdyś przejście od pasterstwa do rolnictwa, czy później - Rewolucja Przemysłowa. Ogromnym możliwościom, jakie ten Wielki Wstrząs otworzył przed człowiekiem, towarzyszy załamanie się dotychczasowych hierarchii i autorytetów, radykalna zmiana mechanizmów tradycyjnie organizujących życie społeczeństw. Analizując doświadczenia poprzednich "wielkich wstrząsów", badając pojawiające się ślady nowego typu zachowań prospołecznych, wyraża wiarę w naturalną skłonność ludzi do współdziałania."

Potem zasnęłam ciężkim snem, wielokrtotnie przerywanym. Śniła mi się wojna, cwałujące polami konie, i płacząca dziewczynka. Rano kiedy wstałam, świt ledwo dotykał horyzontu.

Pomyślałam, że dziś jest dobry dzień na poszatkowanie wieczorem kapusty i zakiszenie jej w beczce. Będę mogła sobie myśleć. Przepis podam w drugim poście, bo co chwilę dzwoni telefon i ten pisze od kilku godzin.Pa, pa.

p.s. Z tego wszystkiego postanowiłam dziś rzucić palenie. to znaczy od dziś nie palę. Bo tak mi się wstyd zrobiło ( jak oglądałam film), że tyle ludzi ginie teraz, choć tak bardzo chce żyć a ja sama zabijam siebie i jeszcze za to płacę.

"