Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

sobota, 10 kwietnia 2010

opowiadanie - "Droga", wszystkim którzy odeszli, aby odnaleźli swoją drogę gdziekolwiek istnieje...

Nie mogłam sobie przypomnieć tej zabawy z dzieciństwa. Taka gra psychologiczna. Trzeba było sobie wyobrazić drogę do swojego domu, opisać ją, jaka jest… Czy prosta, wiodąca przez pola, czy kręta w ciemnym lesie… Czy może wiodąca przez ruchliwe i warczące samochodami skrzyżowania… Pamiętacie tę zabawę? Graliście w nią, a może zapamiętaliście drogę, która miała prowadzić do domu?


Ja nie mogę sobie przypomnieć po latach, o co dokładnie chodziło. Kompletnie zapomniałam jak wyglądała moja droga do domu. Ale w głowie pozostał obraz domu, do którego prowadziła.

Okalał go stary mur, porośnięty bluszczem i winną latoroślą. To nie było w mieście, bo do dziś przed oczami widzę, jak za murem stoi las… Nawet słyszę jak szumi po cichutku. Do domu prowadziła brama, kuta i zardzewiała. Kiedy pchnęłam ją do przodu mocno zaskrzypiała, dając mi rdzawe „Dzień dobry”. Spojrzałam na niego. Na dom. Był biały, skromny i w kształcie prostokąta. Wejście prowadziło przez wykusz oparty na dwóch mocnych filarach. Stanęłam w progu i spojrzałam pod nogi. Stałam na kamiennych stopniach, mocno wymuskanych latami przez ludzi, wyżłobionych niczym koryto rzeki. Biało czarna szachownica, lekko pośniedziała powitała mnie w korytarzu. Spojrzałam na prawo. Były tam wielkie drewniane drzwi… Uchylone. Weszłam do środka pokoju. To była chyba sypialnia. Na wprost stała ciemna, wielka szafa a obok stołeczek. Nie wiem dlaczego, ale wzięłam bez namysłu stołek, by wdrapać się na samą górę szafy. Na jej szczycie namacałam małe pudło. Kiedy chciałam je zdjąć, ledwo stojąc na chybotliwym stołku, pudło wyślizgnęło mi się z ręki. Upadło z hukiem na ziemię i wysypało z siebie zdjęcia. Zeszłam na dół i uklęknęłam przed starymi fotografiami. Zamarłam z przerażenia. Na każdej z nich, byłam ja…



Minęło wiele lat. Ćwierć wieku… Nie pamiętam drogi do tego domu, ale pamiętam dokładnie jego obraz.

Pamiętam też, że przez całe swoje dotychczasowe życie, szukałam drogi… do własnego domu. I była to bez wątpienia droga kręta i bolesna, ale nie pozbawiona również pięknych przystanków. Była to droga, której nie chciałam pamiętać. Ale tylko ona miała mnie zaprowadzić do mojego prawdziwego domu…

A więc stanęłam na pierwszym skrzyżowaniu.

Gdzie to było… Przed oczami jawią mi się drzewa, sosny. Pachnie szyszkami. Pod nogami suchy piach zmieszany z igliwiem. Wszystko pachnie sosnową kąpielą w wannie. Stoję i patrzę na drogę. Mam cztery wyjścia: północ, południe, wschód lub zachód. Po chwili namysłu podejmuję decyzję:

Idę prosto na południe. Na polanie słońce dopada moich oczu… Moja droga prowadzi wprost pod jego promienie. Mrużę powieki, żeby dostrzec, którędy wiedzie ścieżka. Na horyzoncie dostrzegam ciemną górę. Gorąco… Tutaj przed górą siadam w palących promieniach. W pobliżu nie ma żadnego drzewa.

Zamykam oczy. Już nie ucieknę przed nimi. Wracają wspomnienia wraz z gorącym policzkiem wymierzonym przez lipcowe słońce.



Poznałam go zaraz po maturze. Szłam chodnikiem, był taki sam upał jak teraz. Nagle zajechał mi drogę samochodem. Wjechał bezczelnie na chodnik swoim błękitnym jeepem. Stanęłam i spojrzałam na niego. Przeraził mnie. Po prostu patrzył… Po chwili wysiadł z auta i spojrzał mi uważnie w oczy…

„Jesteś kobietą, na którą czekałem całe życie.”- Tak do mnie powiedział! Z przerażenia zaczęłam uciekać”.

Nie gonił mnie. Nie odwracałam się, ale wiem, że stał w tym samym miejscu. Uciekłam do domu. Nie będę opisywać dalszego rozwoju wydarzeń. Opowiem zakończenie.

Kochałam go nad życie. Okazało się, że jest z inną kobietą i mają dziecko. Potem okazało się, że były jeszcze dwie inne i z każdą z nich miał dziecko. Nie, nie… To nie był zły, nieodpowiedzialny człowiek. Podziwiam go za to, że z każdym z dzieci miał stały kontakt i łożył na ich utrzymanie. Za co mam żal? Za nie powiedzenie prawdy od razu. Za ukrywanie faktów. Prawda powiedziana za późno bardzo boli. Prawda przemilczana jest jak cios nożem w serce. Odkryta znienacka niszczy wszystko. Miłość spłonęła na stosie braku zaufania.

Pewnego dnia powiesił się, by dać dowód swego wielkiego uczucia, w które nie mogłam uwierzyć po usłyszeniu prawdy….

Sosny zapachniały a szum drzew przerodził się w muzykę. Nasz wspólny dom spłonął w promieniach południowego Słońca. Otworzyłam oczy, choć paraliżował mnie strach przed rzeczywistością. Jego nie było już w niej.

Leżałam twarzą w piachu. Igliwie wypełniało moje usta. Tak bardzo chciało mi się pić. Tak sucho, tak bardzo sucho… Pragnienie wypełniło mój umysł. Szukałam ręką źródła w pobliżu, ale nie mogłam podnieść głowy, by się rozejrzeć. Nie miałam siły. Leżałam, a Słońce paliło moje plecy, kark… Słońce, które kochałam nie pozwalało mi wstać, ale wysuszyło moje łzy. Przestały płynąć w końcu i dzięki Bogu. Bo to było nie do zniesienia. Bardziej, niż to umieranie z pragnienia.

Skrzyżowanie drugie.

Tu drogi się rozwidlały. Jedna biegła w kierunku południowo-zachodnim, druga na północ. Każda z tych dróg wydawała mi się obca. Musiałam jednak jakąś wybrać. Poszłam drogą na północ.

Poznałam pewnego człowieka. Nie kochałam go a jednak zamieszkaliśmy razem. Minął rok, potem uciekały kolejne miesiące, lata. Pewnego dnia zauważyłam, że wychodzę wcześnie rano do pracy i wracam późnym wieczorem. Zauważyłam też, że jedyne zdania jakie wymieniamy dotyczyły kanału telewizyjnego lub nie zmytych naczyń. Nie jedliśmy razem posiłków, nie rozmawialiśmy ze sobą i nie uprawialiśmy seksu. Dwa bezużyteczne meble, których nie usunięto z domu.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i oświadczyłam, że jestem w ciąży. Powiedział, że pierwszym samolotem ucieknie na drugi koniec Ziemi.

- To nie jest Twoje dziecko – powiedziałam a on spojrzał na mnie krótko i wyszedł.

Więc zostałam a właściwie zostaliśmy. Ja i mój brzuch. Byłam szczęśliwa pomimo wszystko.

Skrzyżowanie trzecie.

Przestałam wierzyć, że odnajdę swój dom. Znowu stanęłam na drodze. Za rękę trzymałam małą dziewczynkę. Na rozdrożu pomyślałam, że właściwie nie potrzebujemy domu. Same nim jesteśmy.

A jednak droga zmuszała mnie do dalszej podróży. Zaczął wiać zachodni wiatr. Smagał coraz gwałtowniejszymi podmuchami. Loki małej córeczki wirowały niczym maki na polu, przy którym stałyśmy.

- Choć kochanie, musimy iść dalej.

- Dokąd mamusiu?

- Do domu najdroższa. Musimy iść do domu. Choć tak naprawdę nie wiem gdzie to jest i czy on w ogóle istnieje.

Szłyśmy tak razem bardzo długo. Wyczerpane czasem zachodziłyśmy do dobrych ludzi, by na jakiś czas zatrzymać się u nich i odpocząć od trudów podróży. Od dłuższego czasu droga nie rozwidlała się. Powoli traciłam siły… Zapomniałam nawet czym jest nadzieja.

- Mamo, kiedy wrócimy do domu?

- Nie wrócimy do niego, musimy go najpierw znaleźć.

- Mamusiu, moje trzewiczki są za ciasne. Zobacz co mi zrobiły na palcu. Mam rankę i bardzo boli.

- Dziecko, tak mi przykro. Mama nie ma pieniędzy na druga parę. Ale na pewno coś wymyślę, nie martw się.

Rano ruszyłam w dalszą drogę. Wzięłam dziecko na plecy, choć było już bardzo ciężkie. I szłam dalej, ale już coraz wolniej.

„Co mam zrobić dobry Boże, dokąd mnie prowadzisz? Nie mam już siły iść dalej. Nie wiem nawet dokąd idę. Pozwól mi odpocząć, pozwól mi zawrócić. Nie ma żadnego domu. Nie mamy dokąd pójść, taka jest prawda. Nie ma drogi do domu, bo nie ma żadnego domu.”

Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach.

- Mamusiu, czy Ty płaczesz?

- Nie kochanie. To od wiatru. Tak silnie dmucha mi w twarz.

Może za tym zakrętem będzie jakaś wieś to zatrzymamy się, by trochę się ogrzać u jakiś miłych ludzi.

- Mamo, czemu my musimy ciągle zatrzymywać się na chwilę. Nie możemy zostać gdzieś na zawsze. Mamo, czy my przed czymś uciekamy?

To pytanie spowodowało, że zamarłam. „Czy my przed czymś uciekamy?”.

Czy ja uciekam? Przed czym? Sobą, przeszłością czy stabilizacją? Czy ja uciekam?

Zobaczyłam przed sobą zakręt w prawo. Jakieś sto metrów przed nami droga gwałtownie skręcała w prawo. Przyspieszyłam kroku. Weszłam w zakręt i tuż za nim zobaczyłam dom. Ten dom. Dom z mojej wyobraźni. Serce biło mi jak oszalałe. Podeszłam do furtki. Kiedy ją pchnęłam zaskrzypiała znajomo. Stanęłam na stopniach. Biało czarne koperty kafli, wymuskane latami dotyku ludzkich stóp.



Zapukałam do drzwi. Sekundy ciszy mijały niczym lata. Zapukałam jeszcze raz, głośniej, gwałtowniej. Cisza.

Po chwili wahania nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Niepewnie weszłam do środka. Pokój po prawej stronie. Był naprawdę. Bałam się przekroczyć jego próg.

- Proszę wejść. Śmiało- Usłyszałam męski głos – Proszę, widziałem, że Pani z dzieckiem, zmęczona.

Pchnęłam, stare, drewniane drzwi ręką. Zobaczyłam szafę a obok niej na fotelu mężczyznę. Siedział i ciepło uśmiechał się do mnie.

- Widziałem przez okno jak Pani wchodzi. Proszę wejść do środka. Proszę się rozgościć. Na dworze mocno wieje, pewnie zmarzłyście. Może gorącej herbaty?

Nie mogłam mówić. Nie mogłam nic powiedzieć. Cała drżałam na ciele. Postawiłam na podłodze dziecko, które niosłam na plecach. Wciąż milczałam.

- Możesz, może Pani nic nie mówić. I pewnie nie uwierzysz mi, że oczekiwałem Waszego nadejścia. Od roku śni mi się, jak kobieta z małą dziewczynką na plecach idzie przez ogród mojego domu. I przed chwilą przez okno zobaczyłem Was.

„To już koniec tej drogi?” – pomyślałam. To droga istniała i istnieje ten dom? To znaczy, że…