Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

niedziela, 28 lutego 2010

ŚWINIA Z PRL - cz. 1

Od jakiegoś czasu zbieram się w sobie, żeby siąść wreszcie i napisać to, co już od dawna siedzi w mojej głowie i sercu. Co najważniejsze również w brzuchu.

Obserwuje od lat siebie i swoje otoczenie i sposób zmiany naszego stylu życia, który jak wróg niezauważalnie wkrada się do naszych dusz a co najgorsze domów.

Kiedy przywołuję wspomnienia z dzieciństwa, widzę tłumnie zgromadzoną rodzinę przy wielkim stole. Dorośli jedzą, śmieją się, opowiadają przeróżne historie od wspomnień wojennych, po radosne nowinki, kto co upolował w SAMIE ( tak nazywały się dawniej sklepy spożywcze w komunistycznej Polsce) i dzięki temu zasil stół. Najśmieszniejsze były burtery kartkowe, czyli wymiana kuponów np. z wódki na mięso, z czekolady na cukier, z butów na coś innego. Jakież było szczęście, kiedy udało się na lewo załatwić całą świnię na święta. Wtedy Pan Władzio, niczym Agent z Lepszego Świata transportował potajemnie do miasta całego wieprza po uboju i cała, wspaniała kilkudziesięciokilogramowa masa trafiała do naszej kuchni. Trzeba było ją podzielić na części, z pietyzmem oddzielić tłuszcz od mięsa i od skóry. Nic nie mogło się zmarnować. Wszystko było na wagę złota. Ogon, uszy, skóra, po najcenniejsze kąski, jak schab, czy szynka. Tak sprawiona tusza wieprzowa dawała wyżywienie co najmniej na pół roku dwupokoleniowej rodzinie. Nie wyrzucało się wtedy jedzenia do kosza, ani zgniłych owoców, ani chleba a już tym bardziej mięsa, które było artykułem delikatesowym. Byłam wtedy dzieckiem, ale zawsze uczestniczyłam w tym wielkim święcie przyjęcia pod nasz dach prawdziwej wiejskiej świni. Wiedziałam, że ją zabito i na początku było mi długo smutno, bo już wiedziałam wtedy co to znaczy zabić, czy umrzeć. Więc rozumiałam, że świni odebrano życie. Kiedyś podczas pracy w kuchni babcia zaczęła mi tłumaczyć, że tak jest już od tysięcy lat poukładany nasz świat, że jedne zwierzęta oddają swoje życie, by inne mogły żyć. Tak samo człowiek. Więc i ten wiejski wieprz, który żył sobie na wsi, pewnego dnia złożył swoje życie w ofierze dla innych istnień, by one dalej trwały. „Musimy jeść” mówiła babcia. „Jeżeli potraktujemy ją z szacunkiem, czyli zjemy ją w całości i nic się nie zmarnuje, to będzie oznaczało, że to zwierzę nie zginęło nadaremnie. To oznaczało z szacunkiem, jak również to, że świnia wiodła przed śmiercią radosne życie w chlewie wraz z resztą gawiedzi swej, mogła wolno biegać przed chlewnią i wdychać świeże powietrze i jadła to, co ludzie, czyli resztki z ich stołu. To była symbioza człowieka i świni taka sama jak Lwicy i antylopy. Wolno biegająca przez afrykańskie stepy antylopa jest szczęśliwa przez sam fakt swojej wolności i obcowania z własnym stadem. Nie wie, że jutro upoluje ją lwica, która jeśli nie zabije jej, zabije śmiercią głodową swoje własne dzieci. I tak ten łańcuch pokarmowy w ekosystemie trwał. Była symbioza i równowaga w przyrodzie, bo jak pamiętacie z biologii, gatunki zjadają jeden drugiego, dzięki temu zachowana zostaje równowaga ekosystemu, która daje równe szanse na istnienie osobnikom wielu gatunków. Jeśli jeden z nich, gatunków danego ekosystemu zwiększy gwałtownie swoją liczebność, wpłynie to na zaburzenie liczebności a nawet istnienia w ogóle- innego gatunku. Chodzi o selekcję naturalna i tak dalej i tak dalej. Nie chce was zanudzać. Chce tylko powiedzieć, że we współczesnym świecie z całą pewnością ta równowaga jest zaburzona, dlatego właśnie istnieje od dawna coś takiego jak Czarna Księga Zagrożonych Gatunków. I nikt inny jak my ludzie niszczymy ekosystemy przyrody. Niszczymy je, bo żyjemy w świecie masowej konsumpcji, wszystko jest konsumpcyjne, nawet sam człowiek, nasze ciała i myśli też są do skonsumowania. Sprzedaje się je w reklamach, prasie, telewizji.

W ten sposób zniewoleni, małe trybiki w wielkiej światowej machinie zagłady. Dlaczego zagłady?

Zdjęcie pochodzi ze strony Dziennik.pl

środa, 24 lutego 2010

Caprese - słynne włoskie pomidory

To na prawdę wspaniała, bardzo prosta i pyszna włoska przystawka. Uwielbiam Caprese, szczególnie ze słodkich, letnich pomidorów.

Potrzebujemy:
- czterech pomidorów średniej wielkości ( nie oszczędzajcie na nich, mają być piękne i dojrzałe)
- mozarella ( najlepiej di bufala campana, trudna niestety do kupienia w Polsce, ale najlepsza w smaku jaką jadłam). Jeśli nie ma bufali, kupcie mozarellę w zalewie, na pewno nie tą twardą!
- 2,3 gałązki świeżej bazylii
- zielone, lub czerwone pesto ( polecam zielone z Genui- do kupienia w hipermarkiecie)
 - sos balsamico, czyli gotowy zagęszczony ocet balsamiczny lub po prostu balsamico w płynie
- oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia najpiej extra virgin

Pomidory kroimy w talarki ale odwrotnie niż tradycyjnie w Polsce, czyli wzdłuż gniazda nasiennego a nie w poprzeg. Pomidory smarujemy pędzelkiem pesto, kładziemy na każdy plasterek pokrojoną mozarellę . Wszystko skrapiamy oliwą a krem balsamiczny rozprowadzamy tak, jakbyśmy rzucali farbę na płótno obrazu. Czyli szybkim ruchem góra, dół, góra dół. W ten sposób powstanie bardzo ładnie przystrojone danie. NIe solimy! Dopiero tuż przed podaniem, inaczej pomidory puszczą sok i zrobi się maniana :-). Więc chwilę przed postawieniem na stole solimy, pieprzymy i kładziemy listki bazylii na wierzchu. Pyszne,smaczne, kocham caprese!!! Polecam gorąco

poniedziałek, 15 lutego 2010

Niezrozumienie- znowu chwila na poezję do talerza

"niezrozumienie"

Krok po kroku


Stopa za stopą

Ślad za śladem

Słowo za słowem

Milczenie za milczeniem





Cisza





Szum dębów

Granica naszej złości

Goryczy drwiącej

w liściach smutku

wyżłobionym w słojach

Bolejących żywicą



Kiedy nie mogę



płaczę



Gęste łzy płyną korą

Zapachem wabią



Szyszki



Wiatrem w polu

Szumią trawy

Drzewa pochylone



Smutek co odszedł

Milczenia śladem

Ciszą szumu do kroku

I tak chodzi miedzą



Co roku

Zupa z soczewicy

Proponuję kolejny, prosty i szybki przepis. W dodatku bardzo sycący i wegeteriański, dla tych, którzy nie jedzą mięsa. Obojętne jaką soczewicę kupicie ( kolor), byleby bez wymogu namaczania wcześniejszego.

Potrzebujemy:
- opakowanie soczewicy
- jedną dużą białą część pora a najlepiej dwa, bo teraz są marne
- średnią cebulę
- 2-3 ząbki czosnku
- płaską łyżkę suszonego majeranku
- łyżkę śmietany na talerz zupy
- świeżo zmielony pieprze zielony do smaku
- sól
- tłuszcze: dwie łyzki oliwy i czubata łyżka masła
dodatek: biały ser smażony w occie balsamicznym

Przygotowanie:
Soczewicę nastawiamy w osobnym garnku w ilości wody opisanej na opakowaniu i gotujemy według tych samych wskazówek. W drugim naczyniu rozpuszczamy tłuszcze i blanszujemy warzywa: czyli por, cebulę, czosnek oraz suszony majeranek. Do zblanszowanych warzyw dodajemy ugotowaną soczewicę wraz z wywarem. Jeżeli płyn zbytnio odparował uzupełniamy go na tyle, by było go 1,5 cm powyżej powierzchni warzyw. Gotujemy na wolnym ogniu około 15 minut, ale soczewica powinna się rozpadać, czyli zacząć tworzyć maź jak w grochówce. Pod koniec można dodać świeżo posiekaną natkę pietruszki, zabielić śmietaną i oczywiście posolić i popieprzyć zielonym pieprzem do smaku. Na wierzch kładziemy biały, smażony ser.
- na patelnię wlewamy cztery łyżki octu balsamicznego, odparowujemy go i na koniec kładziemy kilka grubszych, wcześniej posolonych plastrów sera białego. Uwaga! Szybko się rozpada pod wpływem  temepratury. Dlatego najpierw należy zagęścić balsamico na patelni a na koniec na krótko wrzucić ser i obsmażyć z dwóch stron. Podawać w miseczkach, z serem położonym na wierzch zupy i gałązką pietruszki.
Zdrowe, pyszne, proste, choć dziś chyba zawile to opisałam.
Uwaga! NIe można przypalić warzyw, bo zupa może miec posmak goryczy. Na zdrowie!

wtorek, 9 lutego 2010

W moim magicznym domu... cz.III

Dziecko urodziło się sześć dni później. Po ceremonii spotkania Notariusza, Banku, mnie i Żebraka. Decyzja zapadła, zrobię wszystko, by odzyskał blask.
Mój dom, pogrążony w ruinie, z odłamkami pancernych pocisków w cegłach, zarastający winną latoroślą. Mój Dom, czyli on Żebrak, proszący o uwagę i miłość. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. I wiem, jak bardzo On ukochał mnie.
Wyszłam ze szpitala 5 dni po porodzie. Z dzieckiem na rękach i przy piersi, cegła po cegle, metr po metrze odzyskiwałam jego duszę z szacunkiem i pietyzmem dla poprzednich lokatorów. Były tylko dwie rodziny NIemcy i Polacy. Polacy od 45 roku. Czułam serecm każdy element tego domu i historię ludzi, którzy w nim żyli przede mną.

p.s. Mój dom ma 104 lata.

Kurczak w rozmarynie

Dziś znowu kulinarnie. Zima za oknami, ani myśli sobie pójść. Proponowana potrawa jest szybka, prosta i co najważniejsze smakuje dzieciom. Mówię oczywiście o swoich.

POTRZEBUJEMY:
- kurczaka, najlepiej z hodowli ekologicznej
- 4,5 galązek rozmarynu
- 1/3 kostki masła
- 1 cytryna
- 3 łyżki oliwy
- 2 łyżki soli morskiej
- 5 dużych ziemniaków
-3-5 ząbków czosnku ( zależy, kto na ile go lubi)
- kolorowy pieprz

Kurczaka solidnie nacieramy solą morską i wkładamy na godzinę do lodówki. Jeżeli możemy to na noc. Pięć dużyc ziemniaków, obranych ze skórki wrzucamy do wrzącej, osolonej wody wraz z całą cytryną. Gotujemy 20 minut i odcedzamy. Cytrynę przebijamy w kilku miejscach wykałaczką, aby puściła sok, najlepiej nad kurczakiem, żeby nie stracic cennego płynu. Teraz wkladamy ziemniaki, cytrynę, gałązkę świeżego rozmarynu oraz 2, 3 ząbki czosnku i kawałek masła  do brzucha ptaka. Wierzch kurczaka skrapiamy oliwą z oliwek, obkladamy kilkoma gałązkami rozmarynu i posypujemy świeżo zmielonym kolorowym pieprzem. Kto lubi czosnek, może jeszcze na wierzch dorzucić kilka ząbków. Kurczaka wstawiamy do piekarnika ustawionego na 180 stopni C. Pieczemy, aż bedzie złoty, co jakiś czas obracajac go w brytfannie i podlewając sosem.
Smacznego!

czwartek, 4 lutego 2010

Zadanie spacjalne- książkowy łańcuszek

No i piszę to drugi raz, bo za pierwszym wcięło cały teksy, zanim go opublikowałam.


Właśnie Maura zleciła mi zadanie specjalne do wykonania. Łańcuszek "książkowy" tak bym to ujęła i dobrze, że mi zleciła, bo już widzę, że Margo się niepokoi milczeniem. Wszystko tym razem przez zwały nie śniegu a pracy, plus moje dzieciaki ( jedno wprawdzie od 3 dni w górach), obiady i prania i wystarczy, bym mimo szczerych chęci a uwierzcie kilka razy wieczorem zasiadałam do klawiatury komputera z zacną myślą napisania czegokolwiek i łeb mi prawie opadał na blat, więc lądowałam w łóżku oddając się w objęcia Morfeusza. Na szczęście moja zacna koleżanka Maura zmobilizowała mnie i robiąc krótką przerwę w pracy przystępuję do zadania specjalnego tym razem. Musze odpowiedzieć na pytania z łańcuszka plus trzy dodane przez Maurę a potem wyznaczyć czworo z Was, do wykonania tego samego.



1. Czy macie książkę, przez którą choć raz zapomniałyście o świecie? Np wysiąść na odpowiednim przystanku?
Tak. "Mag", J. Fowles zabrał mnie na grecką wyspę, której nie chciałam opuścić. Nauczył czegoś nowego o mężczyznach. Do dziś jak zamykam oczy, to widzę miejsce nakreślone piórem tego mistrza.
I to już nie proza a poezja, ale uwielbiam Mickiewicza i Słowackiego, oraz K.K. Baczyńskiego, Różewicza i Herberta.

2. Czy marzyliście kiedyś o napisaniu książki? Jeśli tak, to jaka by to była książka?
No ba! Oczywiście. Właściwie to ja ją piszę od kilku lat, ale idzie wolno jak nie wiem co. To jedno z moich najważniejszych marzeń obok zrealizowania filmu pełnometrażowego. Książka ma całe swoje story opracowane. Jest o III Wojnie Światowej widzianej oczami Anioła Stróża głównej bohaterki. Jest o uwikłaniu jednostki w system państwowości, która eskaluje globalnie. System obroży polega na konsumpcyjnym uzależnieniu człowieka. Ale wszystko okaże się… Nie, nie mogę zdradzić finału.

I wierzę, że zanim zejdę z padołu oba przedsięwzięcia wykonam. Oczywiście są też inne marzenia zupełnie najważniejsze: jak zdrowie mojej rodziny, i takie z dzieciństwa, ale wciąż obecne: pływanie na wolności z delfinem w oceanie- będąc uczepionym jego płetwy, czy zobaczenie Ziemi z Księżyca, albo chociaż wchodu Słońca z orbity Błękitnej Kropki.

Druga, to ta dzięki której powstał ten blog. Czyli książka kulinarna. Jak wdać blog zaczął żyć własnym życiem, czego dowodem jest choćby ten wpis. Ale i tak wiem, że ta strona wirtualna mobilizuje mnie, więc na Waszych oczach częściowo powstaje Ksiązka Kulinarna.

3. Książka, która Was zawiodła? Nudą, pustką... czymkolwiek?

Z takimi postępuję krótko. Nie podoba się? To na półkę. Nie pamiętam ich tytułów, mało ich było. Staram się dobierać starannie ksiązki. Poświęcam dużo czasu na to. Czytam, wertuję, przeglądam, kiedy je bieram i, to może wydać się dziwne, ale ja zawsze wącham książki, bo lubię ten obłędny zapach druku.

Pytania Maury:

1. "Co autor miał na myśli?" czyli: która książka do dziś wydaje Ci się niezrozumiała?

Nie pamiętam. Chyba podzieliły los tych z punktu 3.

2. Książka, która stała się cząstką Ciebie...

Tak. Są dwie. Jedna Was może zaskoczyć, bo jest to :Alchemik” P. Cohello. Tak, tego, którego okrzyknięto grafomanem. Ale ta książka zmieniła mój stosunek do życia. Uświadomiła mnie po pierwsze, że trzeba sobie w życiu wyznaczyć cel, a potem „wsłuchać w głos Wszechświata i własnego serca, żeby odnaleźć Skarb”.

Ale Alchemik był drugi a pierwsza była książka, której tytułu nie pamiętam. Byłam malutka i czytał mi ją często dziadek a życie nie pozwoliło nam długo się sobą nacieszyć. Pamiętam za to obrazki, kiedy zamykam oczy. I coś, co przetrwało i nie wiem czy z dialogów, czy z tłumaczenia dziadka. Książka była o Myszce i Słoniu. Płynęli jednym statkiem po oceanach. Słoń bardzo bał się myszy, ale ona była na tyle odważna, by oswoić słonia. Nauczyła go przyjaźni i panowania nad swoim strachem, który może być przypadku wielkoluda, brzemienny w skutkach. I mam taką myśl, nie wiem, cytat, kiedy myślę o tej książeczce, coś, co wryło się w mój umysł: „ Jeśli jesteś Wielki, uważaj gdzie stawiasz stopy, bo możesz stratować tych, których nie dostrzegasz”.

3. Czy jest jakaś książka, którą bez żalu napaliłbyś w kominku? Jeśli tak - to jaka i dlaczego?

Nie mam takiej w domu. Babcia nauczyła mnie tak wielkiego szacunku do książek, że do dziś jak czytam, to boję się zawijać strony z okładką na drugą stronę, miażdżąc je w ręce. Wydaje mi się wtedy, że ją ranię ( babcię i książkę). Babcia opowiadała mi, jak palono w czasie wojny ksiązki, by niszczyć intelektualną sferę życia. Jakże ważną, bo w niewoli, tak można przemawiać do narodu. Przykład: Adam Mickiewicz.

Z całą pewnością jednak napalę w swoim kominku każdą książką, która indoktrynuje ludzi do ludobójstwa. Kiedy patrzę na te niewinne dzieci, ranne i ostrzelane, w każdym zakątki tej planety… Spaliłabym każdą książkę, nawet religijną, jeśli pociąga za sobą śmieć niewinnych ludzi, bo każda ideologia jest niebezpieczna!


Moje pytania:

1. Książka, która zapadła w Ciebie w dzieciństwie: czym i dlaczego?

2. Do czego wracasz, kiedy tego potrzebujesz? Dlaczego?

3. Książka, która kojarzy Ci się z Twoim życiem?



Do pisania zapraszam: Margo, Stardust i Zuzamoll i Maybe-or-not.  Powodzenia!