Więc... Prąd był a raczej nadal jest, ale rura w kuchni zamarzła. Nie ma więc wody w kranie i nie działa zmywarka. Kiedy wpadłam wczoraj wieczorem przemarznięta do domu, mój ślubny zaczął mnie gnębić: Zrób zupę rybną, zrób... No zrób...
- Ale ja nie mam składników. W lodówce światło odbija się od szklanych tafli półek.
- Ja tam wiem, że może lodówka pusta, ale Ty zawsze masz jakieś zaczarowane arykuły w zamrażarce- nie poddawał się mój luby.
- W zamrażarce? A co ja mogę tam mieć? Zamrażarka to jest na zewnątrz domu.
- No prosze Cię, zrób zupę rybną- to już brzmiało prawie jak miauuuuu.
- Dobra, sprawdzę te zamrażarkę, chociaż dopiero co weszłam do domu! Ale ok. I tak nic nie będzie na zupę rybną. No i będzie po kłopocie.
Otwieram więc zamrażarkę i czuję oddech i śledzące oczy za plecami.
Mówię więc pod nosem niby do siebie, wykładając kolejno rzeczy z gęby Królowej Śniegu.
- O, mówiłam, nie ma. Tu jest schab, tu udka, brokuły, frytki, golonka... O! ryba???
- O ryba!!! - wtórował ślubny.
- Cholera! Ryba. Co ona tutaj robi? Przecież jeśli to ryba... To musi być dorsz... A przecież jesli to dorsz, to go zjedliśmy miesiąc temu... Więc co on tutaj robi?
- Widocznie go nie zjedliśmy. A poza tym tutaj są jeszcze krewetki...- wręczył mi woreczekj z krewetką królewską sztuk 10.
No to wpadłam, jak kretewka do zupy. Stałam tak dłuższą chwilę wpratrując się w dorsza i krewetki, które tym razem były mi raczej wrogiem niz przyjacielem. Mogą sobie ręce podać z moją asertywnością. Mam na mysli oczywiścię tę napuszoną parę z oceanu, choc Pan dorsz ma duże szanse na pochodzenie z Baltyku. No i co ja mam z tym zrobić? Zajrzałam do lodówki a w szyfladzie "warzywnej" tylko por. Bida, Panie, jak diabli. Siadłam wiec sobie na krzesełku i myślę. Por, dorsz, krewetka... Hmmm. O jest cebula na parapecie. Dobra, więc por, dorsz, krewetka, cebula. Wina białego brak. zaczęłam grzebać w przyprawach. jest szafran, resztka curry. Może by jeszcze pieprze cayenne... Masło... No dobra, zrobimy miks i zobaczymy co wyjdzie.
Składniki:
- kawałek dorsza ( może byc każda inna morska ryba) chociaż 1 kg
- 10 krewetek ( mogą być też mule, kalmary, no wsio co z morza) ale nie muszą, może być tylko ryba
- 2-3 por, biała część
- jedna duża cebula
- dwie łyżki masła
- łyżka oliwy z oliwek
- śmietana do zabielenia zupy
- czubata łyżeczka curry
- szczypta szafranu
- 1/2 łyżeczki pieprzu cayenne ( będzie średnio ostre, kto nie lubi, niech da czarny pieprz)
- szklanka białego, wytrawnego wina (ok. 300 ml) lub 1/3 szklanki whiskey
Rybę porcjuję i zalewam wodą w garnku. Solę i gotuję około 40 minut do godziny, aby powstał wywar rybny. Po upływie 45 minut, biorę drugi garnek lub głęboką patęlnie, rozgrzewam połączone tłuszcze i wrzucam pokrojony w talarki por i cebulkę, może być posiekana w dużą kostkę. Blanszuję. Dodaję przyprawy i podsmażam je krótko ( uwaga, szybko mogą się spalić) intesywnie mieszając. I tu jest moment, aby dodać szklankę białego, wytrawnego wina, którego nie miałam. Wlałam więc 1/3 szklanki whiskey, odparowałam trochę i dopiero dodałam wywar rybny oraz krewetki. Rybę przecedziłam i dokładnie usunęłam ości. Kawałki ryby dodałam do zupy. Gotowałam na wolnym ogniu jeszcze 20 minut. Dosoliłam do smaku. Zupę wystudziłam trochę, bo dopiero po kilkunastu minutach aromat w daniu dojrzewa.
Zupa doskonale smakuje podana tylko ze śmietaną, ale jesli macie ser gruyere, to wspaniale. Posypana nim zyskuje na smaku. No i taka to moja wymyślona z potrzeby chwili zupa "Mróz" rybna. I powiem Wam nieskromnie: wyszła pyszna! Ale to może być zasługa Królowej Śniegu :-), z którą od kilku tygodni mam na pieńku.
aaa! I jeszcze nowe haiku Krzysia J. Bo jest sosowne do tego posta:
napisał nowe haiku wracając dziś o 5 w nocy do domu: Mróz, duży mróż, brrrr... (onomatopeja) ciemno i zimno, zimno i ciemno, piździ jak w kieleckiem, zły mróz, niedobry mróz, zamarzam .
Butterfly i prośba do czytelników
To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)
autor: Izabela Sikorska
autor: Izabela Sikorska
wtorek, 26 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Proszę. Coś z niczego. Zuch Dziewczynka :))))
OdpowiedzUsuńTy też Zuch! Właśnie czytam Twojego bloga a troche mnie tu nie było, bo ta wredna baba, Królowa Śniegu normalnie mnie zaaresztowała. Ja to chyba zgłoszę do prokuratury!
OdpowiedzUsuńPierwsza zupa rybna jaka miałam (nie)przyjemność jeść była... mało przekonująca (delikatnie mówiąc) Inne były już lepsze. Ostatnio jadłam w takiej małej, niepozornej warszawskiej knajpce... i była przepyszna;)
OdpowiedzUsuńDziś nie, bom chorutka, z czego skwapliwie korzystam, ale jutro chyba popełnię... zupkę rybna. Bo ryby to jest to co tygryski lubią najbardziej :)))
Oj NIvejko. Zdrowiej szybko. herbatka z sokiem malinowym i główka czosnku zagryziona zieloną pietruszką, nie brzmi smakowicie, ale ponoć skutecznie!
OdpowiedzUsuńczyta się smakowicie... :)
OdpowiedzUsuńKrewetki mniam!
no tak, albo zawsze czytam jak jestem głodna, albo Twoje opisy wprowadzają mnie w stan głodu ustawicznego, zważywszy, że siedzę w pracy to ślinienie się do monitora wskazane nie jest;-)
OdpowiedzUsuńPs. no może to dziwne, nienormalne (nigdy nie mówiłam zresztą, że tak w 100% normalna jestem) ale ja zupy rybnej nigdy przenigdy nie konsumowałam, nic a nic.. mimo częstych pobytów nad morzem, a tam poodbno zazwyczaj jest ten pierwszy raz;-) ale jakby nie patrząc wszytsko przede mną;-)
Pozdrawiam
Dziękuję Margo. Wiem jak bardzo lubisz krewetki... Ja też:-)
OdpowiedzUsuńJazz. Warto zaryzykować, tylko w dobrej restauracji, bo ten pierwszy raz jest o tyle niebezpieczny, że można się zrazić na przyszłość. Również pozdrawiam ciepło, choć strasznie mi dziś zimno.
OdpowiedzUsuńhmmmm mówisz w dobrej restauracji, oki ale przezozrny zawsze zabezpieczony;-) wiec raczej wprosze się do Ciebie;-) jak widze perfekcja doskonała, śmig, błysk i zupa jest;-) i nie trza sie stresić, że kucharz nowy;-) co do zimna u mie dzisiaj -18 więc cieeepło;-) ale gdyby cóś to poddamparę pomysłów na rozgrzanie;-) tylko nie wim czy o tej porze wypada;-);-);-)
OdpowiedzUsuńBuźka
O jak milo. Oczywiście możesz zawitac do mnie na zupę. A co do pory... Zależy jaki przepis masz na rozgrzanie ;-) I jak bardzo było by to danie pikantne.
OdpowiedzUsuńPa pa