Kiedy wyszłam z wyborów,postanowiłam wracać drugą stroną wzgórza. Z mapą w ręce skęciłam z głównej i chciałam pójsc na skróty stromym zboczem góry. Mapa wskazywała, że tędy wiedzie ulica. Przeszlismy z mężem około 400 metrów w dół i nagle balustrada a za nią przepasć i nicosć.
- No nie do cholery! - burknelam. Upal byl lepszy od sauny fińskiej a tu jeszcze trzeba wracać. Slepy zaulek! Odwróciłam się wsiekla na piecie i znowu pod górę! Przeszlam jakies sto metrów a zza zakrętu wprost na mnie wyszła kobieta, ubrana na biało, w eleganckim meloniku. Ubranie z lnu, do tego miękkie mokasyny i to nakrycie głowy... Szla wyprostowana, krokiem butnym a zarazem eleganckim. Nagle niczym z procy przebieglam ulicę i zaszlam jej drogę. W tem odzywając się po polsku:
- Tam nie ma przejscia. Droga kończy się urwiskiem.- Oniemiala Pani, pdniosła na mnie swoj wzrok a w zrenicach malowaly się dwa znaki zapytania.
- Wyprzedzę Pani pytania... Nie wiem, skąd wiem, że Pani jest Polką i wiem, jak sie stąd wydostać.
- Dzień dobry. Mam mapę i ona wskazuje, że jest tutaj droga, która prowadzi na dol.
- Tak, moja też tak wskazuje, ale tam nie ma drogi, jest przepasć. Jeżeli Pani chce, możemy pójsc dalej razem.- Chwila konsternacji. Pani niepewnie obrzuca mnie wzrokiem. A może jestem z wrogiego obozu. Widząc to natychmiast interweniuje.
- Wie Pani, zablądzilismy... Każdemu się zdarza, trafilo akurat na Pania i na nas. Będzie nam latwiej razem, idziemy???
Bez odpowiedzi zawrócila i zaczęla isc. Na początku z dystansem i przed nami. Po 30 minutach zwolnila i zapytala:
- A dokąd idziecie?
Mialam ochotę odpowiedzieć: "Do POlski kochana, do Polski... Tak jak TY", ale szlam do metra.
- Ja też.- Umiechnęlam się.I w tym momencie wiar zdmuchnąl jej z glowy melonik. Spod niego wypadly niesforne, piękne wlosy, ukazując zupelnie inną Panią. Panią z pazurem, wolną Panią. Wiatr, który powoli ożywal i zacząl budzić ruch powietrza, dmuchnąl w melonik, jeszcze trzy razy. PAni lekko sie zawstydzila.
- A może bysmy tak przypięly go spinkami?
- Może?
Doszlimy do metra ja i Pani w Meloniku. Mąż jakby pozostal na uboczu.
- Dokąd jedziecie ?- zapytala.
- Do stacji Termini. Tam przesiądziemy się do metra w kierunku morza.
- Chyba też pojadę do Termini. Może tam wsiądę w pociąg i odwiedzę znajomego.
Już tyle razy tam miłam pojechać.
Nadjechal pociąg. W huku kolejki Pani powiedziala, ze stracila męża niedawno, że przyjechala tutaj pracować, opiekuje się starszą osobą...
- A co Pani lubi jesć? - Nagle wypalilam, budząc na jej twazy pierwszy, piękny umiech.
- Ja lubię... Lubię pierogi z kasza gryczaną i żur, ale ten wschodni.
- Skąd Pani jest?
- Rzeszów, Pzemysl...
- A jak tam robicie żura na zupę?
- Inaczej, niż Wy z zachodu Polski.
POTRZEBUJEMY:
- 2/3 szklanki mąki żytniej
- 2/3 szklanki mąki gryczanej
- 2/3 szklanki mąki pszennej
- 3 szklanki wody letniej
- 2 plaskie soli
- 4 ząbki czosnku, przekojone na pól
- kilka listków laurowych
Zmieszać to wszystko w szklanym lub glinianym naczyniu, przykryc gazą, odstawić na tydzień. Mieszac codziennie. Po tygodniu zakwas na żur jest gotowy. Na tej bazie możecie zrobić żur wedlug wlasneg przepisu, lub tego:
Zrobić wywar na mięsie i wędzonce ( najlepiej żeberka wędzon)
Dodać włoszczyznę wraz z kapustą. Zalać 3, 4 litrami wody. Osolić.
Odjąć po 2 godzinach mięso i warzywa, zostawić wędzonkę, wlać zakwas na żur, na patelni zeszklić jedną dużą cebulę i garsć krojonego boczku, dodać do zupy. Wrzućić, dwa, trzy suszone grzyby ( prawdziwki, borowiki, podgrzybki), dwie łyżeczki majeranku ( czubate), kila ziaren ziela angielskiego i trzy liscie laurowe. Gotować na wolnym ogniu jeszcze około 2 godziny. Na konieć w miseczce rozprowadzić szklankę smietany, zalać chochlą wrzącego żuru i zahartować smietanę. Teraz możemy ją bezpiecznie wlać do zupy i nie zważy się. Wsystko dokładnie wymieszać, gotować zupę jeszcze 3 minut. Na koniec doprawić pieprzem.
Oto żur na zakwasie z trzech mąk z POlski wschodniej. Jest... Cudowny. Jak Pani w meloniku.
Dojechalysmy do stacji koncowej, szczebiocząc jak dwa wróble. Kiedy Pani w Meloniku wsiadając na ruchome schpody zawolala: Jak Pani na imię? Wrzasnelam: Izabela!
- Jak???!
- Izabela!!!
- Ela! Fajnie!
- A Pani???
- Też tego Pani życzę!
- Proszę Pani, dziekuję!
- Wiem, wiem.
- Szczęscia.
I tak wygladala końowa konwersacja mniej więcej w huku metra. Pani w Meloniku, zrobila na mnie jednak piorunujace wrażenie. NIe pytalysmy kto na kogo, uszanowalysmy swoje decyzje i poglądy a w metrze się zaprzyjaznilysmy. Życzę żuru na dobrą demokrację :)
p.s OCZYWISCIE NIE MOŻE ZABRAKNĄĆ KIELBASY W ŻURKU. BIALEJ LUB SLĄSKIEJ, LUB INNEJ, KTORĄ LUBICIE!!!
Butterfly i prośba do czytelników
To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)
autor: Izabela Sikorska
autor: Izabela Sikorska
czwartek, 19 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wspaniale sa Twoje przepisy okraszone przygoda:)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Maga :)
OdpowiedzUsuńPani w meloniku... tajemnicza.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że nazwa czyni cuda. O wiele więcej ludzi lubiłoby żur, gdyby inaczej się nazywał;)
Żur, to takie staropolskie i ciosane słowo, ja chyba już do niego przywykłam. No i bardzo go lubię, w końcu jest moją wizytówką na zdjęciu w podpisie bloga :)Szcególnie smakuje mi, kiedy jest mróz.
OdpowiedzUsuńMmmm żur... Kiedy zjeżdżałam z Egiptu do Polski na wakacje, a zawsze było to zimą, zawsze najpierw szłam na Chmielną w Warszawie do pubu Kaisera. Podawali przepyszny żur w chlebie. Ten żurek oznaczał, że jestem w końcu w domu. Mam z tą zupą związane miłe skojarzenia:-) więc jeśli tylko dostanę tutaj w Juesej mąkę gryczaną, spróbuję zrobić. Tylko że domownicy żur uwielbiają, więc pewnie będzie jak z naleśnikami według Twojego przepisu - trzeba będzie ciągle robić:-)))))))
OdpowiedzUsuńTo zrób tradycyjny tylko z żytniej, czyli śląski. BARDZO się cieszę, że smakowało. Sorrki, że zarzuciłam Cię naleśnikami, zupełnie niechcący :)
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń