Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

wtorek, 31 sierpnia 2010

Jestem

Jestem wszystkim i nikim
Jak spadochrony dmuchawca
Rozwiewane na wietrze
Ale jestem
Jednym z miliardów nasienia
Spokojem mamy
Hukiem wojny
Zabobonem
Smutkiem i radością
Jestem łonem
Jestem powietrzem
Nie ma mnie
a jestem

Dziś: I.S.

Sałatka z grillowanych warzyw

Jest sezon kabaczkowy, więc to najlepszy moment na ten przepis w przerwie chlebem pachnących wpisów. Można ją wykonać w czasie grilla, wtedy warzywa będą bardziej aromatyczne, bo odymione. Można też, jeśli leje u Was, tak jak w tej chwili u nas od kilku dni (fajny koniec wakacji) włożyć je do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C. Robi się ją szybko, jest bardzo smaczna i może stać w lodówce kilka tygodni. POTRZEBUJEMY - 2, 3 średniej wielkości kabaczki ( lub cukinie, lub patisony) - kto lubi bakłażana, niech go dorzuci - 2, 3 kolorowe papryki słodkie - fetę - ocet biały winny ( 3, 4 łyżki) - 5,6 łyżek dobrej jakości oliwy z oliwek - sól, pieprze do smaku - miłośnikom czosnku polecam dodanie jednego, roztartego ząbka. Przy większej ilości warzyw nawet dwóch. Warzywa grillujemy około 10, 15 minut. Papryki wcześniej oczyszczamy z nasion i przecinamy na pół, kabaczki też kroimy w duże kawałki oraz bakłażana jeśli pojawił się w Waszej sałatce. Papryka jest gotowa do zdjęcia z grilla, kiedy jej skóra zacznie czernieć. To samo z bakłażanem. Kabaczków nie doprowadzamy do stanu poczernienia :). Paprykę i bakłażana wsadzamy na 10 minut do woreczka foliowego i zawiązujemy. To pomoże zdjąć łatwiej skórę z tych warzyw. Reszta warzyw pozostaje w skórkach. Pokrojone warzywa łączymy w miseczce, dodajemy ocet, oliwę, pieprz i sól. Ostrożnie z nią, bo feta tez jest słona, najpierw spróbujcie. Posypujemy fetą, pokrojoną w kostkę lub w chaotycznych kawałkach. Gotowe! Sałatka jest świetna do mięs, ryb a może stanowić danie samo w sobie jako antipasti. Smacznego :) p.s. Dodanie czarnych oliwek nada jej greckiego charakteru.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

CHOPIN - co kocham

Lotnica zadała mi zadanie. Mam napisać 10 rzeczy, które najbardziej lubię. NIe wiem, czy to rzeczy i napiszę to co kocham, bo lubie zbyt wiele. Kocham Chopina.

1. Chopin. Kocham go. Od dziecka dźwiek pianina i fortepianu wywołuje we mnie cudowną nostalgię. I zawsze tak było. W domu, włączam jego muzykę, siedzę i dumam, slucham, czasem gdy muzyka porwie moje serce, to dosłownie. Kiedy widzę, lub czuje piekno, które przerasta mój umysł, łza sama spływa. Wtedy wiem całą sobą, że życie, to wielki dar a odczuwanie piękna, to zlota odznaka. Dziekuję za odznakę:)

2. Moje dzieci, są esencją przetrwania, słuchają ze mną Chopina.

3. Poezję. Jest słowem człowieka wypływającym z serca. Tak żałuję, że Baczyński zginął. Poznaliśmy poetę młodego, jaki by był, gdyby nie zginął ...

4. Kocham ludzi, za umiejętność mówienia prawdy, nie znoszę fałszu i niedomówienia.

5. Kocham Polskę. Pochodze z rodziny, która wiele migrowała przez wieki, w czasie drugiej wojny została prawie wymordowana. Pozostała nas garstka... Mam olbrzymie przywiązanie do ziemi, do jej rytmu pór roku. Kocham deszcz i słońce. Uciekłam z dużego miasta na wieś, tak jak przez wieki uciekała moja rodzina. Odnalazlam swoj dom.

6. Kocham swój dom. Szukałam go 35 lat. To mój dom, a w nim rozbrykane dzieci, sluchaja ze mna Chopina.

7. Kocham Polskę. Zapach jej ziemi czarnej. NIe umiem bez niej żyć. Nie zrozumcie mnie źle, byłam na emigracji, serce mi pękło.

8. Kiedy słyszę klekot bociana wiem, że jest jeszcze lato. Potem odchodzą moi piekni panowie w biało-czarnych frakach z szapoklakiem na głowie. Dosiadam wtedy swego pięknego konia i gnam cwałem na przeciw złotej jesieni. Bo kocham

9. Konie, od dziecka. I jest to trudna miłość. Moja najlepsza przyjaciólka zginęła na koniach. Byłam długo w żałobie, lat 17, powróciłam do siodła. I jestem szczęśliwa. Moje cudowne konie... Wiatr we włosach, zapach igliwia, tupot kopyt...że ona tez się cieszy, ze wyszłam znowu do domu.

10. Kocham ludzi, bo są inspiracją. :)

niedziela, 29 sierpnia 2010

Chleb staropolski i piosenka

PRZEPIS NA CHLEB STAROPOLSKI W POŚCIE PONIŻEJ. COŚ POCHRZANIŁAM I WYSZLY DWA POSTY A MIAŁ BYC JEDEN. SĄ ZE SOBĄ ZWIĄZANE EMOCJONALNIE :)

WEJDŹCIE W POST Z SIERPNIA TEGO SAMEGO DNIA P.T. CHLEB STAROPOLSKI

Chleb staropolski

Minęło kilka dni. Myślę, że zakwas jest już gotowy. Powinien mieć kolor cafe latte, lekka pianke na powierzchni, konsystencję gęstej śmietany i zapach sfermentowanego piwa zmieszanego ze spleśniałym chlebem - ale taki delikatny. Zakwas, który pozostanie nie zuzyty, wstawiamy do lodówki i tam moze lezeć spokojnie czekając na kolejny wypiek. Takim zakwasem mozemy szczepic nowy, młody, co przyspieszy proces pączkowania drozdzy. To znaczy, robimy świezy zaczyn i do niego dodajemy szklankę, dwie starego. Po 3 dniach juz powinien byc gotowowy. Czasem juz po dwóch. Powrocmy do chleba. Jego zapach wypełnia mój umysł. Za każdym razem kiedy czuję zapach pieczonego chleba, cos w srodku mnie porusza. Mój chleb roztacza teraz swą piekną woń. Objał nim kolejno wszystkie pokoje, wyszedł cichutko na ogród i zapukał do sąsiadów. Zapach przywołuje dzieciństwo... Widzę ulicę Sienkiewicza we Wrocławiu, właśnie z hukiem zatrzymuje się niebieski tramwaj. Wysiada z niego mała dziewczynka z dwoma warkoczami do pasa. Idzie odziana w granatowy faruszek z wykrochmalonymi, bialymi kołnierzami. Na plecach dźwiga tornister, skórzany i ciężki. Ale przecież wysiadła przystanek przed domem... O niegrzeczna dziewczynka. Wkłada rękę do kieszeni i grzebie. W końcu uradowana znajduje monetę. Chwile wahania między cukiernią Pączuć, gdzie robiono najlepsze paczki w mieście a piekarnią. Zapach chleba sparaliżował ulicę. To ostatecznie przesądziło o wyborze. Dziewczynka idzie do piekarni, pomimo dlugiej kolejki. Właśnie wyrzucono chleb z pieców. Stoi 30 minut, kiedy dostaje piekny, okrągły bochen staropolskiego chleba. Jest gorący, parzy. Zaczyna obgryzać piętkę, choć usta pieką od jego ciepła. NIe mogła się powstrzymać. Wchodzi do domu. Babcia marszczy złowrogo brwi na widok obgryzionego chleba. Nie lubi, kiedy tak go poszarpie, coś pokrzykuje z kuchni. Wie, że na nic się to zda. Jutro znowu wrócę ze szkoły z chlebem. Będzie caly poobgryzany, jak ten z dzisiaj, bo ta dziewczynka to ja. Po chwili złość przechodzi babci. Obiera ziemniaki i śpiewa: Wieczóra zapada, juz noc niedaleko Srebrzy się Odra, najmilsza ma rzeka i płynie z piosenką do ciebie Mkna po szynach wrocławskie tramwaje, przez wrocławskich ulic sto Tu przechodnia usmiechem witają dzieci i kwiaty i kazdy dom... Maria Koterbska ZANIM ZABIERZECIE SIĘ ZA CHLEB, POSŁUCHAJCIE, JEST NA WCZESNIEJSZYM POŚCIE. BABCIA, JEJ ULUBIONA PIOSENKA I PACHNĄCY CHLEB. TERAZ TAŃCZĄ WALCA W MOJEJ KUCHNI RAZEM ZE WSPOMNIENIAMI... No dobra zabieramy się za chleb. POTRZEBUJEMY: - 2 i pół do trzech szklanek zakwasu żytniego ZACZYN Zakwas plus szklanka maki żytniej, najlepiej typ 2000, jesli nie macie może być 720 CIASTO - 200 g mąki żytniej- jak wyżej - łyzka soli - olej lub smalec do wysmarowania blachy - kto lubi, kminek, też jedna łyżka Przepis, ktory Wam podaję, to tradycyjny, polski chleb, jaki wypiekano przez wieki. Oczywiście pewne drobne modyfikacje następowały w rożnych regionach a to ktos wlał maslanke zamiast wody, a to część mąki zastapił ziemniakami. Ale to innym razem. Ten chleb będzie staropolski, wypiekany według dawnej metody. Trzeba do tego cierpliwości bo cały proces może potrwać do 3 dni. Ale efekt zwala z nóg. Jesli za pierwszym razem się nie uda, nie poddawajcie się. Upieczenie chleba bez drożdży ze sklepu to prawdziwa sztuka a właściwie majstersztyk. Z zakwasu i jednej szklanki mąki robimy zaczyn, najlepiej w misce. Mieszamy dokładnie, aby nie było grudek. Przykrywamy ściereczka i odstawiamy w ciepłe miejsce ( np. na kuchenny okap) na 24 godziny. Następnego dnia dodajemy do zaczynu 3-4 szklanki letniej wody, 4 szklanki mąki Informacja potrzebna w końcowym etapie, jeszcze nie tu, ale ważna: jeśli ciasto jest za luźne, więcej mąki. Musi mieć konsystencję gęstego, ale nie zbitego ciasta. I uwaga, nie przeraźcie się, ale to ciasto lepi się i przypomina glinę. " I wziął glinę i ulepił człowieka..." Dobrze wyrabiamy. Kto ma porządny mikser niech miksuje, będzie łatwiej a wtedy na pewno wyrośnie. To wyrabianie jest trudne ręcznie, a zbyt słabe wyrobienie ciasta powoduje, że wychodzi zakalec. Ja wyrabiam ręcznie, bo nie mam miksera z hartowanej stali. Wyrobione ciasto posypujemy mąką i znów odstawiamy w misce, przykryte ściereczką na kiklanaście godzin. Powinno podwoić objętość. Po tym czasie dodajemy resztę mąki i wyrabiamy, ręcznie 15-20 minut mikserem 5-8, aż bedzie sprężyste i gładkie. Tu przyda się informacje z góry strony odnośnie konsystencji. Dodajemy w trakcie zagniatania sól i kimnek. Formujemy kulę i znowu odstawiamy na około 45 minut do wyrośnięcia i żeby odpoczęło. Przygotowujemy formę, smarujemy olejem lub smalcem. Forma może byc okragła lub podłuzna, ważne, żeby wypełnić ja ciastem do polowy, bo inaczej chleb wyrośnie "uciekając z foremki". Odstawiamy na 40 minut az troche podrośnie w foremce. Delikatnie nacinemy jego skórkę ostrym nozem w kratke, lub w zdłuz. To sprawi, ze nie będzie pękał w trakcie piecznia a wzór na skórze doda mu urody. Nagrzewamy piekarnik do 210 stopni, smarujemy chleb ciepłą wodą - pędzelkiem. Bierzemy spryskiwacz do kwiatów, pryskamy po piekarniku i wkładamy chleb. Co jakiś czas powtarzamy oprysk. Chleb potrzebuje wilgoci w piekarniku. Jeżeli nie macie spraya, to na dole piekarnika ustawcie wodę w naczyniu, aby wytwarzała parę. Pieczemy chleb około godziny, ale pod kontrolą. Jeżeli jego skórka zbyt mocno zacznie się przypiekać trzeba zmniejszyć temperaturę do 190 stopni. Chlem musi miec złotą skórkę. Po wyjęciu z pieca nie wyrzucać od razu z formu, bo oklapnie! Czekamy, aż będzie letni. Wtedy delikatnie przedładamy go na deską. Studzimy. Przechowujemy najlepiej w lnianym lub bawełnianym woreczku w chlebaku. Powinien być smaczny do 7 dni! SMACZNEGO! Prosze, jeżeli ktoś podejmie sie wypieku, który nie jest łatwy, ale to wielka frajda, niech napisze, jak poszło. Jeżeli właczycie chlebowi w czasie rosnięcia Wrocławske Tramwaje mojej babci, urośnie jak na drożdżach :) BYWAJCIE ZDROWI I CHLEBOWI.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Zakwas na chleb naszych przodków

Ten wpis pochodzi z ubiegłego roku, stali czytelnicy zapewne go znają, nowi może nie, dlatego postanowiłam powrócić do niego. Główny powód, to rozpoczęcie nowego cyklu: "Chlebem pachnące...". To dobry czas na poświęcenie uwagi chlebowi, ponieważ kończą się wlaśnie żniwa, magiczny rytm przyrody, powtarzany przez czlowieka od tysięcy lat, znów się wypełnia. Złote, dojrzałe kłosy, symbol życia, płodności... ZACZNIJMY OD POCZĄTKU CZYLI JAK ZROBIĆ ZAKWAS NA CHLEB? Uwierzycie, że chleb powstanie z samej mąki i wody. Ja jak to usłyszałam, to stwierdziłam, że to niemożliwe. No jak? Jak wyrośnie? A drożdże? Przecież jak zmieszam samą mąkę i wodę to będzie zakalec. Długo nie mogłam się przekonać, prawie rok czasu, aż pewnego dnia stwierdziłam, że ok, podejmę to ryzyko i przeprowadzę doświadczenie na chlebie jeśli chleb z tego wyjdzie. Tajmnicą tego chleba jest ożywienie martwej materii, choć przecież woda nie do końca jest martwa, patrząc przez pryzmat mikroskopu. Najpierw trzeba w słoiku stworzyć życie, czyli zakwas używając tylko mąki i wody ze szczyptą soli: Zakwas na chleb naszych przodków Szklanka mąk żytniej gruboziarnistej 3 szklanki letniej wody łyżeczka soli W szklanym naczyniu łączymy składniki i mieszamy tak długo, aż nie będzie grudek. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na siedem dni w ciepłe miejsce. Ale to nie wszystko. Codziennie rano i wieczorem zawasu należy doglądać niczym niemowlęcia. Rano wrzuamy garć mąki i mieszamy. Wieczorem tylko mieszamy. I tak codziennie. Już trzeciej doby zobaczycie, jak w szklanym naczyniu budzi się życie. Wszystko zacznie pączkować, najpierw nieśmiało wybudzone z letargu życie, by pod koniec tygodnia żyć pełną gębą. Może wyda się to dziwne, ale pierwszy raz, kiedy zobaczyłam jak ożywa zwykła mąka i woda, wzruszyłam się. Dotarło do mnie, że życie jest wszędzie, dookoła nas. Bierzesz tylko mąkę i wodę i struna drży... Zrozumiałam też, dlaczego kult chleba jest tak ważny w wielu kulturach. Bo jest w tym jakiś boski cud stworzenia. Możesz nie mieć nic, ale wystarczy trochę wody i zmłucone ziarno, by wykarmić rodzinę. Chleb... Podstawowy pokarm biednych i bogatych, symbol i ikona wielu kultur. Sam proces jest łatwo wytłumaczalny. Po połączeniu mąki i wody ożywione zostają dzikie drożdże, które zahibernowane są w mące a okładniej na ziarnach zbóż. Tak w ogóle drożdże są wszędzie. Na skórkach owoców, wszystkich! Dlatego robiąc wino najczęściej nie myje sie owoców, żeby nie usunąć dzikich drożdży. I tak powstaje zakwas na chleb. Z tego zakwasu za tydzień wyrośnie wspaniały, zdrowy chleb. NIe wzdymający, wyprodukowany całkowiecie naturalnie w zaciszu naszej kuchni. Ale to już będzie w przyszłym roku. Więc wszystkiego najlepszego! Oby się spełniło!!! Obyśmy nie pominęli cudowności, które nas otaczają. Świat jest niezwykły a co dopiero musi się dziać na poziomie kwarków i kwantów??? O rany.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Żur tajemniczej Pani w meloniku

Kiedy wyszłam z wyborów,postanowiłam wracać drugą stroną wzgórza. Z mapą w ręce skęciłam z głównej i chciałam pójsc na skróty stromym zboczem góry. Mapa wskazywała, że tędy wiedzie ulica. Przeszlismy z mężem około 400 metrów w dół i nagle balustrada a za nią przepasć i nicosć. - No nie do cholery! - burknelam. Upal byl lepszy od sauny fińskiej a tu jeszcze trzeba wracać. Slepy zaulek! Odwróciłam się wsiekla na piecie i znowu pod górę! Przeszlam jakies sto metrów a zza zakrętu wprost na mnie wyszła kobieta, ubrana na biało, w eleganckim meloniku. Ubranie z lnu, do tego miękkie mokasyny i to nakrycie głowy... Szla wyprostowana, krokiem butnym a zarazem eleganckim. Nagle niczym z procy przebieglam ulicę i zaszlam jej drogę. W tem odzywając się po polsku: - Tam nie ma przejscia. Droga kończy się urwiskiem.- Oniemiala Pani, pdniosła na mnie swoj wzrok a w zrenicach malowaly się dwa znaki zapytania. - Wyprzedzę Pani pytania... Nie wiem, skąd wiem, że Pani jest Polką i wiem, jak sie stąd wydostać. - Dzień dobry. Mam mapę i ona wskazuje, że jest tutaj droga, która prowadzi na dol. - Tak, moja też tak wskazuje, ale tam nie ma drogi, jest przepasć. Jeżeli Pani chce, możemy pójsc dalej razem.- Chwila konsternacji. Pani niepewnie obrzuca mnie wzrokiem. A może jestem z wrogiego obozu. Widząc to natychmiast interweniuje. - Wie Pani, zablądzilismy... Każdemu się zdarza, trafilo akurat na Pania i na nas. Będzie nam latwiej razem, idziemy??? Bez odpowiedzi zawrócila i zaczęla isc. Na początku z dystansem i przed nami. Po 30 minutach zwolnila i zapytala: - A dokąd idziecie? Mialam ochotę odpowiedzieć: "Do POlski kochana, do Polski... Tak jak TY", ale szlam do metra. - Ja też.- Umiechnęlam się.I w tym momencie wiar zdmuchnąl jej z glowy melonik. Spod niego wypadly niesforne, piękne wlosy, ukazując zupelnie inną Panią. Panią z pazurem, wolną Panią. Wiatr, który powoli ożywal i zacząl budzić ruch powietrza, dmuchnąl w melonik, jeszcze trzy razy. PAni lekko sie zawstydzila. - A może bysmy tak przypięly go spinkami? - Może? Doszlimy do metra ja i Pani w Meloniku. Mąż jakby pozostal na uboczu. - Dokąd jedziecie ?- zapytala. - Do stacji Termini. Tam przesiądziemy się do metra w kierunku morza. - Chyba też pojadę do Termini. Może tam wsiądę w pociąg i odwiedzę znajomego. Już tyle razy tam miłam pojechać. Nadjechal pociąg. W huku kolejki Pani powiedziala, ze stracila męża niedawno, że przyjechala tutaj pracować, opiekuje się starszą osobą... - A co Pani lubi jesć? - Nagle wypalilam, budząc na jej twazy pierwszy, piękny umiech. - Ja lubię... Lubię pierogi z kasza gryczaną i żur, ale ten wschodni. - Skąd Pani jest? - Rzeszów, Pzemysl... - A jak tam robicie żura na zupę? - Inaczej, niż Wy z zachodu Polski. POTRZEBUJEMY: - 2/3 szklanki mąki żytniej - 2/3 szklanki mąki gryczanej - 2/3 szklanki mąki pszennej - 3 szklanki wody letniej - 2 plaskie soli - 4 ząbki czosnku, przekojone na pól - kilka listków laurowych Zmieszać to wszystko w szklanym lub glinianym naczyniu, przykryc gazą, odstawić na tydzień. Mieszac codziennie. Po tygodniu zakwas na żur jest gotowy. Na tej bazie możecie zrobić żur wedlug wlasneg przepisu, lub tego: Zrobić wywar na mięsie i wędzonce ( najlepiej żeberka wędzon) Dodać włoszczyznę wraz z kapustą. Zalać 3, 4 litrami wody. Osolić. Odjąć po 2 godzinach mięso i warzywa, zostawić wędzonkę, wlać zakwas na żur, na patelni zeszklić jedną dużą cebulę i garsć krojonego boczku, dodać do zupy. Wrzućić, dwa, trzy suszone grzyby ( prawdziwki, borowiki, podgrzybki), dwie łyżeczki majeranku ( czubate), kila ziaren ziela angielskiego i trzy liscie laurowe. Gotować na wolnym ogniu jeszcze około 2 godziny. Na konieć w miseczce rozprowadzić szklankę smietany, zalać chochlą wrzącego żuru i zahartować smietanę. Teraz możemy ją bezpiecznie wlać do zupy i nie zważy się. Wsystko dokładnie wymieszać, gotować zupę jeszcze 3 minut. Na koniec doprawić pieprzem. Oto żur na zakwasie z trzech mąk z POlski wschodniej. Jest... Cudowny. Jak Pani w meloniku. Dojechalysmy do stacji koncowej, szczebiocząc jak dwa wróble. Kiedy Pani w Meloniku wsiadając na ruchome schpody zawolala: Jak Pani na imię? Wrzasnelam: Izabela! - Jak???! - Izabela!!! - Ela! Fajnie! - A Pani??? - Też tego Pani życzę! - Proszę Pani, dziekuję! - Wiem, wiem. - Szczęscia. I tak wygladala końowa konwersacja mniej więcej w huku metra. Pani w Meloniku, zrobila na mnie jednak piorunujace wrażenie. NIe pytalysmy kto na kogo, uszanowalysmy swoje decyzje i poglądy a w metrze się zaprzyjaznilysmy. Życzę żuru na dobrą demokrację :) p.s OCZYWISCIE NIE MOŻE ZABRAKNĄĆ KIELBASY W ŻURKU. BIALEJ LUB SLĄSKIEJ, LUB INNEJ, KTORĄ LUBICIE!!!

niedziela, 15 sierpnia 2010

Łosoś inspirowany Skandynawią

Krótka przerwa w dostawie Rzymu a to dla tego, że chcę Wam podać przepis, który opracowałam ostatnio. Bo jest bardzo prosty i szybki. Cały czas pracuje w kuchni nad skomponowaniem przepisów, które umozliwią zapracowanym ludziom, przyrządzenie dania w kilkanaście minut. Wkrótce rozpocznę publikacje tych przepisów tutaj. Robię to dla tego, że jednym z założeń tego bloga, było po pierwsze radowanie ludzi jedzeniem, które przecież, kiedy razem siadamy do stołu jest pieknym i bardzo waznym elementem naszego życia. Komponowanie dania, może być wyrazem naszych uczuć do drugiego człowieka. Kucharz jest w stanie przelać swoją miłość w danie, w taki sam sposób jak robi to kompozytor. Mieszamy w daniu półnuty, ćwierć nuty i każdy błąd może być kakofonią. Ale kiedy zharmonizujemy składniki...
Po drugie, celem bloga było zachęcenie tych, co nigdy nie gotują, żeby zaczęli to robić. Dla swojego zdrowia, bo tylko tak można kontrolować co faktycznie jemy a nie co nam mówią, że zjemy i dla własnego szczęścia. Cały czas widzę ludzi którzy pośpiesznie jedzą w pracy, przed laptopem, byle co i byle jak, ale przede wszystkim SAMI. Kultura jedzenia zanika, a zawsze był to ważny element kultury każdego narodu. To symbol zbliżenia. Przykłady: Ostatnia Wieczerza, tradycja Szabasu, uczty wojowników na dzień przed walką... NIe możemy pozwolić, by w naszych kuchniach nie kipiały wesoło zupy, by dzieci rozpoznawały tylko coca-colę i McDonalda. Zasiadająca rodzina do stołu, poświęca sobie czas i uwagę. Rozmawiamy wtedy, omawiamy miniony dzień Jesteśmy RAZEM. Gotujcie a będziecie szczęśliwi!
Pora na Łososia.

POTRZEBUJEMY
- jedną sztukę wyżej wyienionego bohatera, czyli łososia
- 3 gałązki koperku
- 1 cytrynę
- musztardę sarepską ( łagodną generalnie )
- pieprz i sól do smaku
- 3 łyżki oliwy do smażenia i łyżka masła
- opcjonalnie białe, wytrawne wino lub woda do zdeglasowania sosu

Rybę sprawiamy i dzwonkujemy, chyba, że kupiliście gotowe płaty lub steki łososia. Skrapiamy go sokiem z 1/2 cytryny i solimy. Wstawiamy na 10-30 minut do lodówki. Można to zrobić dzień wcześniej wieczorem i zostawić do obiadu nastepnego dnia. Wyciągamy łososia z marynaty i zostawiamy ją. Bedzie potrzebna do sosu. Pędzlem smarujemy musztardą każdy kawałek łosia i wrzucamy na patelnię na rozgrzany tłuszcz. Smażymy rybę z obu stron na złoty kolor, wyciągamy na talerz, przykrywamy folią aluminiową, żeby nie stygła a na patelnię wlewamy sok z marynaty. Fachowo ta czynność nazywa się deglasowaniem. Dodajemy sok z drugiej połowy cytryny, dwie, trzy łyżki musztardy i wodę lub białe wino, jeżeli płynu jest zbyt mało ( trzy łyżki do pięciu płynu- nie więcej) Mieszamy sos, żeby się nie przypalił a kiedy zgęstnieje ściągamy patelnię. Każdy kawałek łosia smarujemy maslem, polewamy sosem, posypujemy świeżym koperkiem.
Mała tajemnica: jeżeli skropionąa sokiem i posypaną solą rybę wsatwicie na noc do lodówki, uwolni płyn. W tym płynie beędzie rybny aromat, który znakomicie oszuka potrzebny do skonytuweania tego sosu wywar rybny. Tak jak w moim przepisie. To duża oszczędność czasu i produktów. Dodanie wina, zwiększy głębie smaku. Smacznego i szybkiego dania!

środa, 11 sierpnia 2010

Atomy międzyplanetrane. Poezja.


Atomy międzyplanetrane

Raz peryhelium raz aphelium
apogeozy mego serca

gdy w zbliżeniu skrzydła swe
pokornie składam
Siła nieznana wypycha mnie
oddala i zdradza

kiedy piękno juz gładzę
ciałem nagim oblężona
wtedy znów zbliżam się
wstydem poniżona

rytm gwiazdozbiorów
bicie serca
z prochu powstałeś
i proch cię uśmierca

I.S. dziś

wtorek, 10 sierpnia 2010

Bruschetta, wybory i emigranci.

Dźwięk tramwaju obudził mnie ze snu. Natychmiast po nim dotarł zapach. Ten sam, jak co dzień: czosnek i kawa. Była siódma a już czułam, że na zewnątrz panuje straszny upał. Zamknęłam okna i włączyłam klimatyzację. Uchyliłam drzwi do pokoju. To był znak dla pani, że może wnieść śniadanie. Odłożyłam starannie wszystkie słodkości na bok i wzięłam filiżankę z kawą. Trzeba się zbierać. Przed nami 5 km podróży do polskiej ambasady. Zagłosujemy i wtedy pojedziemy nad morze. Do robotniczej dzielnicy. Ponoć tam należy szukać wspaniałych rzymskich knajp, które oferują domową kuchnię.
Pięć godzin zajęła nam wyprawa i głosowanie. W piekielnym upale, 41 stopni w cieniu. Szliśmy przez dwa rzymskie wzgórza, szukając cienia drzew i hydrantów z wodą. Co kilkanaście minut siadałam w cieniu, by odetchnąć. Sukienka oblepiała moje ciało. Dobrnęliśmy do parku. Tylko on dzielił nas już od ambasady. Po środku alejki orkiestra we frakach grała piękną muzykę. Jej dźwięki rezonowały z falującym od gorąca powietrzem. Tuż na przeciwko orkiestry rozpościerała się wspaniała panorama Rzymu. Byliśmy na jednym z siedmiu wzgórz, na którym wybudowano to boskie miasto. Widok zapierający dech, ta muzyka, upał... Czułam się jak w mirażu. Część zewnętrznego świata, wydawała się być nierealna. Tak tu pięknie. Za każdym zakrętem, drzewem... Czai się architektoniczne dzieło sztuki.  Zwykła bursa, centrum jakieś tam, willa... Prawie każdy budynek jest piękny. Otoczony kwiatami, fontanny. Co trzeba mieć w sercu, by tworzyć takie rzeczy, by w taki sposób uszczęśliwiać pokolenia? Operę?
Po długiej drodze, która rozpuściła podeszwy moich sandałów, dobrnęliśmy do celu. Kolejka masakryczna. Dużo duchownych z Watykanu. Ale naród raczej milczący. To było smutne. Weszłam na chwilę do Polski, myśląc, że sobie porozmawiamy, zagadniemy do siebie. Nie. Długa kolejka milczących ludzi, podejrzliwie na siebie patrzących: "A Ty na kogo? No na kogo zagłosujesz?". Wrzuciłam głos i wyszłam bardzo smutna. Nie ma solidarności w narodzie, jest gorzej, niż było. Podział się wzmacnia, to wszystko przestaje mieć związek ze zdrową demokracją. Nie, nie chcę teraz o tym myśleć. Chcę znów jeszcze przez chwilę, zanim dopadnie mnie rzeczywistość mojej ojczyzny, cieszyć się pięknem. Polska nie zmieniła się od rozbiorów.
Metro! Pod ziemią znacznie chłodniej. Ufff... Jaka ulga. Jedziemy nad Morze Tyreńskie. Plaża! Hurra! Wpadam do morza niczym z procy. Boże, jaka ulga. Jak cudownie chłodno. Panowie o innym kolorze skóry co chwilę przechodząc plażą, namawiają do kokosa z lodu, drinków, chłodzonych melonów i arbuzów. Na horyzoncie żaglowce. Cudownie.. Jednak obserwując mężczyzn żal ściska mi gardło. Jest 41 stopni w cieniu! Oni w ubraniach, targają za sobą swoje wózki wypełnione napojami i przekąskami. Jednego z nich spotkam w drodze powrotnej w metrze. Będzie siedział na ziemi z wyczerpania, smutny, samotny... Emigrant o innym kolorze skóry.
Zaczynam być głodna. Choć w ustach wciąż niesmak. Włoch z betonowego pieca wyciąga gorące grzanki: bruschetta!

Potrzebujemy:
- bułki krojone w poprzek, najlepiej ciabatta
- pomidory
- oliwę z pierwszego tłoczenia
- garść świeżej bazylii
- czosnek
- sól i pieprz
- mozarellę lub świeżo tarty parmezan

Grzanki opiekamy, gorące nacieramy ząbkami czosnku, skrapiamy oliwą i sokiem z wydrążonych z gniazd nasiennych pomidorów. Obrane ze skórki i wydrążone z nasion pomidory, kroimy w nieduże cząstki, kładziemy je na grzankach, posypujemy tartym parmezanem, lub pecorino, lub kładziemy mozarellę. Posypujemy listkami bazylii, skrapiamy całość oliwą, pieprz i sól do smaku. Kto lubi ostrzej,. może skropić przystawkę octem balsamicznym lub bianco. Pychota!
p.s. Wracając z wyborów spotkałam panią w meloniku. Podała mi świetny przepis na żur! O tym już w następnym poście.

niedziela, 8 sierpnia 2010

NIe było mnie.

NIe było mnie przez tydzień, bo pojechałał w góry. Zabrałam ze sobą laptopa, sądząc błędnie, że będę mogła kontynuować rzymski cykl. Okazało się na miejscu, że mój laptop jest za stary i nie ma wi-fi. No i pupa... Ale wróciłam i chyba kupie wtym miesiącu nowego kompa, bo ten ośmiolatek już zupełnie umiera mi. Do usłyszenia wkrótce. A w górach, złapalam trop chleba i o nim będzie po Rzymie!