Butterfly i prośba do czytelników

To kulinarna podróż przez smaki świata, w poszukiwaniu smaku doskonałego. Każdego dnia będę coś gotować dla siebie i dla Was. Może wspólnie odnajdziemy harmonię zmysłów. Zupy,sery,mięsa,wędliny,owoce,morza,sałatki,chleb,makarony,pizza,desery. Mniam! Afrodyta powstała z morskiej piany... Butterfly z mojej wanny pełnej jabłek. Leć, leć motylku do ludzi. Przynieś im radość i uśmiech. Wrzuć im do garnka garstkę szczęścia i natkę spokoju. Leć, leć mój malutki.
Wszelkie prawa autorskie są zastrzeżone dla autora bloga. Opublikowane fragmenty powieści pod roboczym tytułem "Gniew Aniołow" są również własnością autora bloga i zostały przez niego napisane, według dat publikacji. Za uszanowanie zasad tej strony dziekuję :)

autor: Izabela Sikorska

poniedziałek, 26 lipca 2010

Ossobucco, czyli dziura w kości :) cz.I

Wstałam rano, była szósta. Z dołu dobiegał powoli zgiełk budząego się do życia miasta. Gorąco, pomimo wczesnej pory. Podeszłam do okna i jak co dzień usiadłam na starej komodzie. Pchnęłam okiennice, żeby spojrzeć na dół, na mozolnie wstający Rzym. Natychmiast dopadły mnie dwa instensywne zapachy. Pierwszy... Mrrr... Świeżo zmielona kawa. Drugi: czosnek podsmażany na oliwie.
-Wstaaajemyyyy!!!! - Ryknełam na cały pokój.
- Rzym znów na nas czeka! "Pobudka wstać, koniom wody dać!" - zanuciłam piosenkę, którą mama i babcia budziła mnie co rano do szkoły.
Wzięłam się za śniadanie, bo to włoskie, zupełnie mnie masakrowało. Rogaliki na słodko, ciasto i dżem, to nie moje klimaty. Pomimo cudowności przynoszenia nam codzienie do łożka tacy z włoskimi słodkościami, przeżywałam męki, ponieważ nie lubię słodyczy poza włoskimi lodami fragola. Czyli truskawkowymi! Ale jednym pociągnięciem ręki wydobyłam spod łożka pecorino, włoską , dojrzałą szynkę, wyborne oliwki i wino! Śniadanie kochanie! Pokroiłam ser, owinęłam plastrami aromatycznej wędliny. Zagryzaliśmy oliwkami popijając dwoma łykami wina. Nie więcej! Przed nami kilometry pieszo i upał. Kiedy wyszłam na ulicę była 6.30. Rzym był inny. Powolny, mozolny, bardziej wyciszony. Do cafeterii co chwilę wchodzili przechodnie i brali na wynos podwójne espresso.
- Kawy mężu- jęknęłam- Kawy...
Minęłam Santa Maria Maggiore. W małej uliczce po prawej stronie krzątała się przy stolikach kobieta o wyjątkowych rysach twarzy. Kiedy ją mijaliśmy obdarzyła nas promiennym uśmiechem.
- Tutaj.
- Co tutaj?- zapytał.
- Tutaj dadzą nam dobrą kawę, czuję to.- I usiedliśmy w przydrożnym barze, gdzie Włoszka o twarzy Św. Madonny, przemykała między stolikami, niczym elf. On espresso, ja capuccino. Barman z pianki zrobił mi serduszko. Madonna podała kawę, opromieniając nas serdecznym uśmiechem. Była 6.40 i chciało jej się! Kawa zapachniała, smak doprowadził do obłędu.
- O Boże, jesli można mieć orgazm pijąc kawę, to właśnie go mam.- palnęłam a mąż prawie się zachłysnął swoim espresso. Czy potrzeba więcej do szczęścia? Nie. Zwiewna sukienka, bez samochodu, w sandałach na stopach. Kawa i leniwie budzące się Wieczne Miasto. Piękna kobieta o intrygujacej twarzy, podająca kawę z gracją damy. Miała może pięćdziesiątkę. I coś niezwykłego w sobie, takiego ciepłego, przyjacielskiego. Tak trudno już to napotkać na ulicy...
To był dzień zwiedzania starożytnego Rzymu. Koloseum, Forum Romanum, Palatyn. Duzo myśli, dużo odczuć, wzruszenia.
Taki obraz mi utkwił w głowie. Idąc już chyba 15 kilometr w piekielnym upale w Palatynie, zobaczyłam ruiny domu. Kawałek posadzki, ścian... Podłoga zapadła się w ziemię na głębokość dwóch metrów. Przykucnęłam. Na fragmentach kamieni rosła wysoka trawa i maki. Zobaczyłam jakiś ciemny kawałek skóry w trawie. Weszłam do dołu, żeby zobaczyć co to jest. POdniosłam. To była podeszwa. Maleńka. Wytarta i cienka jak pergamin. Czarna i sucha. Fragment bucika dziecka. Poparzyłąm na ruiny i pomyślałam, że tyle z nas zostaje. Dziura w ziemi i dziurawa podeszwa. Przeminęi, wyrosły na nich maki. A trawy szumią ich dzieciom do snu. Łzy same popłynęły, nie było ich widać, bo słońce natychmiast zamieniało je w parę, która biegła ku chmurom. Odłożyłam podeszwę małego bucika na swoje miejsce. Maki kołysły się w rytm gorącego wiatru...

Jeszcze nie wiedziałam., że tego dnia znajdę nie tylko dziurawego buta, ale i dziurę w daniu!

4 komentarze:

  1. Panie Janie! Niech Pan wstanie! Zaraz nastąpi odkrycie ... dziury w daniu! tego nie można przegapić;)

    OdpowiedzUsuń
  2. POstaram się trochę podziurawić wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. UMMM.....poczulam zapach i smak tej kawy:)

    OdpowiedzUsuń